Naskalnik wężogłowy (Julidochromis transcriptus) odmiany „Kissi”. Uwagi i ciekawostki hodowlane

Naskalnik wężogłowy to przedstawiciel rodziny pielęgnicowatych (Cichlidae), pochodzący z afrykańskiego jeziora Tanganika (skrajnie północna część jeziora, na zachodnim brzegu DRK, w pobliżu miejscowości Bemba oraz od Makobola do Luhanga). Występuje w nim jako gatunek endemiczny, którego nazwa w języku angielskim brzmi: Masked Julie Cichlid. W niniejszym wpisie zaprezentuję  wyjątkowo piękną jego odmianę „Kissi”. Ryby ze wspomnianego rejonu mogą być wizualnie jaśniejsze lub ciemniejsze. Według jednej z teorii, wysnutej na podstawie obserwacji w warunkach naturalnych, ich ubarwienie zależy od środowiska, w którym przebywają. I tak, osobniki bytujące w siedlisku pozbawionym osadów organicznych mają ubarwienie ciemniejsze. Z kolei tam, gdzie występuje obfity osad ubarwienie jest jaśniejsze. Podobna sytuacja ma także miejsce w odniesieniu do głębokości, na której żyją ryby – osobniki z płytszych partii wód są jaśniejsze, a z głębszych ciemniejsze. Naskalniki wężogłowe można spotkać w strefie skalistej, na głębokości od 5 do 25 m, w wodzie silnie napowietrzonej. Siedliska ich bytowania pokrywają się z zajmowanymi przez naskalnika kędzierzawego (J. ornatus). Nazwa odmiany – Kissi jest często stosowana zamiennie z Bemba (Pemba) – osobniki tej pierwszej są nieco jaśniejsze w porównaniu do populacji z Bemba.

Samiec dorasta do 7 cm (samica mierzy co najwyżej 5 cm), co czyni go jednym z najmniejszych naskalników (wraz z J. dickfeldi i J. ornatus). Torpedowatego kształtu, walcowato wydłużone ciało i długa głowa (z wystającą górną wargą, służącą do wybierania bezkręgowców z podłoża oraz zeskrobywania glonów) sprawiają, że są to ryby szybkie i zwinne. Oczywiście w momencie, gdy zajdzie taka potrzeba. Normalnie bowiem są niezbyt ruchliwe i przez większość czasu przebywają w swych kryjówkach, głównie w dolnej strefie zbiornika. Nierzadko pływają w charakterystyczny sposób delikatnie dotykając brzuchem do litej powierzchni, a w chwili odpłynięcia od niej lub będąc pod sklepieniem kryjówki – także grzbietem do dołu. Ryby mogą także zastygać w bezruchu po wpłynięciu do szczeliny skalnej lub innego zakamarka. Po przeniesieniu w nowe miejsce wykazują znacznego stopnia nieśmiałość i płochliwość. Zwykle jednak, po kilku dniach, uspokajają się i z czasem stają nader ciekawskie. Naskalniki wężogłowe prezentują umiarkowany terytorializm i niezbyt silną agresję wewnątrzgatunkową – powszechnie uchodzą za jedne z łagodniejszych.

Akwarium dla dobranej pary powinno mieć pojemność co najmniej 100 l. Na dnie usypujemy 4-5 cm warstwę grubszego piasku. Zazwyczaj tylną połowę zbiornika urządzamy w typie rumowiska skalnego z mnóstwem szczelin i kryjówek. Nadają się do tego celu sklejone i stabilne konstrukcje z kamieni (piaskowce, łupki, wapienie), groty, skałki, kawałki rurek, ułożone na boku doniczki itp. Rośliny są zbędne, ale ryby ich w żaden sposób nie niszczą. Można zatem pokusić się o uprawę niektórych gatunków, np. anubiasów, nurzańca lub luźno pływających, jak najas, rogatek, moczarka itp. Poza walorami czysto dekoracyjnymi roślinność dobrze tłumi oświetlenie zbiornika, co polepsza dobrostan naskalników. Ewentualnymi dla nich współmieszkańcami mogą być wybrani przedstawiciele rodzajów Lamprologus, Neolamprologus, Cyprichromis lub Altolamprologus. Nie wolno natomiast omawianych ryb utrzymywać z naskalnikiem kędzierzawym (Julidochromis ornatus), jako że może dochodzić między nimi do krzyżówek, a ich świadomy akwarysta powinien zawsze unikać. Innym, godnym polecenia sposobem chowu jest biotopowy zbiornik dedykowany.

Optymalne parametry fizyko-chemiczne wody to: średnio twarda do bardzo twardej (13-25°n), o odczynie obojętnym do zasadowego (pH 7-8,8) i temperaturze 24-26°C (ryby można z powodzeniem przyzwyczaić do chłodniejszej ciepłoty rządu 20-22°C). Wymagana jest bardzo dobra jej filtracja i natlenienie (naskalniki są dość wrażliwe na niedostatek tlenu w wodzie oraz zawartość w niej związków azotu) oraz cotygodniowe podmiany w objętości do 15%. W zupełności wystarcza subtelny jej ruch wody. Zalecany przez niektórych autorów dodatek soli kuchennej niejodowanej (a nawet jodowanej ze względu na prawidłowe działanie tarczycy) w ilości łyżeczka od herbaty na 20 l wody nie jest bezwzględnie konieczny (mimo, że sól zwiększa przewodność elektryczną wody, co wiąże się także z jej twardością).

W żywieniu naskalników nie zaleca się zbyt częstego skarmiania larwami ochotek i całkowicie wyklucza z diety mięso zwierząt ciepłokrwistych

W warunkach naturalnych naskalniki odżywiają się zooplanktonem, glonami i niewielkimi organizmami bezkręgowymi, żyjącymi przy dnie (zoobentos). Co ciekawe, podobnie jak pozostałe taksony z rodzaju Julidochromis, ryby te jako nieliczne zjadają i to w znacznej ilości gąbki słodkowodne (Porifera). Pokarm ten nie należy do łatwostrawnych ze względu na swoją strukturę. W akwarium pobierane są rozmaite karmy mrożone i/lub żywe (nie zaleca się zbyt częstego skarmiania larwami ochotek i całkowicie wyklucza z diety mięso zwierząt ciepłokrwistych). Całkiem dobrze zjadane są także granulaty, natomiast karmy w postaci płatków cieszą się wyraźnie mniejszym zainteresowaniem ryb. Dietę koniecznie uzupełniamy pokarmami pochodzenia roślinnego, np. wyprodukowanymi na bazie spiruliny. Nigdy nie powinno się dopuszczać do nagminnego przekarmiania naskalników. Prawidłowo pielęgnowane mogą dożyć w akwarium ponad 7 lat.

Dymorfizm płciowy jest słabo zaznaczony u młodych osobników. U dorosłych natomiast ustalenie płci jest znacznie łatwiejsze – samiec jest smuklejszy i o 1-2 cm większy. Czasami jednak zdarza się, że podczas tarła to samica jest większa od znaczniej mniejszego partnera. W tym czasie pokładełko mleczaka jest ostro, podczas gdy u ikrzycy tępo zakończone. W celu spontanicznego dobrania się pary hodowlanej najlepiej jest zakupić kilka podrośniętych, niespokrewnionych ze sobą osobników. Wówczas, po jakimś czasie, można zaobserwować jak wyłoniona para wspólnie broni obranej kryjówki i rewiru lęgowego wokół niej. Kojarzenie ze sobą ryb dorosłych może okazać się cokolwiek trudne ze względu na nierzadką wzajemną niechęć przedstawicieli obydwu płci. Na pewno trzeba tu dysponować większą liczbą osobników.

Naskalnik wężogłowy jest przedstawicielem grupy szczelinowców i speleofili (ikra składana jest w szczelinach skalnych, w płaszczyznach pionowych oraz na sklepieniach skał, grot i tym podobnych kryjówek). Do przeprowadzenia tarła można użyć odpowiednio urządzonego (wspomniane kryjówki) zbiornika hodowlanego, do którego przenosimy dobraną parę tarlaków. Wówczas, trzeba się jednak liczyć z krócej lub dłużej trwającym okresem ich płochliwości. Nierzadkie są niepowodzenia w rozrodzie. Zdarza się bowiem, że młode tarlaki zjadają ikrę (nawet kilka razy z rzędu) zanim nauczą się nią opiekować. U naskalnika wężogłowego (i nie tylko) tarło przebiegać może z różną intensywnością. Samica może bowiem od razu pozbyć się całego zapasu dojrzałej ikry (jest jej wtedy więcej – kilkanaście do 30 ziaren) lub też dochodzi do składania przez nią zaledwie kilku jaj, ale w interwałach czasowych trwających 2-7 dni. W drugim przypadku narybek jest oczywiście zróżnicowany wzrostem. Taka strategia rozrodcza stanowi zapewne ewolucyjnie wykształcone przystosowanie ryb do aktualnie panujących warunków środowiskowych w naturze.

Ikrzyca deponuje jaja na stropie lub ścianach osłoniętej kryjówki. Ona także opiekuje się zarówno nimi, jak i larwami, podczas gdy mleczak pilnuje terytorium lęgowego. Ustawiczne przebywanie samicy w kryjówce (często nie wypływa z niej nawet do karmienia) i wzmożona aktywność samca świadczą zazwyczaj o złożeniu ikry lub pojawieniu się larw w gnieździe. Te ostatnie opuszczają osłonki jajowe po 2–3 dniach. Wylęg jest bardzo drobny i początkowo przebywa w kryjówce. Dopiero po osiągnięciu wielkości 5-6 mm (wiek 7-8 dni) zaczyna z niej wypływać i penetrować obszar wokół. Z wyżywieniem narybku nie ma zwykle problemu, ale trzeba pamiętać o dostosowaniu pokarmu do jego niewielkich otworów gębowych. Można mu zatem podawać żywy lub mrożony, najdrobniejszy zooplankton (moina, cyklop, bosmina itp.), nicienie „mikro” i bananowe lub larwy solowca. Chętnie zjadana jest także karma sucha (typu prestarter, first bite itp.) lub nawet odpowiednio rozdrobnione pokarmy dla ryb dorosłych, w tym roślinne. Do diety podchowanych osobników młodocianych można włączyć drobno siekane i dokładnie przepłukane rureczniki, auloforusa lub wazonkowce, a także larwy owadów (ochotek, wodzienia, komarów), artemię, mysis itp.

Chronienie brzusznej części ciała jest widoczne również u narybku, który przez dłuższy czas porusza się tylko ściśle przy elementach wystroju zbiornika, w tym brzuchem do góry w chwili odpływania od nich. Młode naskalniki rosną dość wolno. W ich pomyślnym odchowie, oprócz żywienia, dużą rolę odgrywają stabilne parametry fizyko-chemiczne wody. Trzeba zatem uważać zwłaszcza przy podmianach (do 10%), aby partia na dolewkę nie odbiegała zbytnio parametrami od wody w akwarium. Opieka rodziców trwa dość długo i polega głównie na strzeżeniu rewiru lęgowego, na którym przebywa potomstwo. Bierze w niej czynny udział także starsze rodzeństwo z poprzednich tareł. U omawianego gatunku można bowiem zaobserwować rozbudowane, wielopokoleniowe zachowania społeczne. Jest to niezapomniany widok, który sprawia wiele radości każdemu hobbyście. Osobniki młodociane, które przekroczyły wielkość 3 cm są przez rodziców przepędzane z zajętego terytorium. Można je wówczas odłowić do innego zbiornika. Chociaż tarlaki mogą odbywać tarło średnio co 3 tygodnie, to jednak obserwuje się u nich dłuższe lub krótsze okresy wyciszenia płciowego.

Obserwacje rozrodu J. transcriptus poczynione w warunkach sztucznych ujawniły ciekawą strategię, kiedy to dojrzała płciowo samica odbywa tarło jednocześnie z dwoma samcami różnej wielkości. Większy z nich (bywa, że samica jest od niego mniejsza) zajmuje pozycją dominującą, podczas gdy drugi (przeważnie mniejszy od samicy) staje się osobnikiem zdominowanym, podległym. Mimo to, ten ostatni, zachowuje przez cały czas gotowość do odbycia aktu płciowego, gdy tylko nadarzy się ku temu dogodna okazja. Wówczas, samica składa ikrę w dwóch różnych miejscach, należących do dużego i małego samca (zwykle kryjówki znajdują się na stykach obydwu terytoriów). Szerszą, obszerniejszą szczelinę zajmuje większy z nich, a węższą, mniejszą – mniejszy. Oczywiście, do tej ostatniej większy rywal nie jest fizycznie w stanie wpłynąć przez co ten mniejszy ma względny spokój. Bardziej aktywnym i zaangażowanym w opiece nad jajami i larwami jest właśnie mniejszy z samców (co jest obserwowane także u innych przedstawicieli rodzaju Julidochromis, gdzie bardziej aktywne w opiece są tarlaki o mniejszych rozmiarach ciała). Po wylęgnięciu się larw oba samce strzegą swoich terytoriów, a samica balansuje pomiędzy nimi i roztacza troskliwą opiekę nad potomstwem z obydwu gniazd. Z czasem narybek miesza się ze sobą.

Naskalniki mają pojedyncze nozdrza z każdej strony głowy (przed oczami). Tymczasem u innych ryb są one narządem parzystym, który tworzą nozdrze przednie (woda wpływa przez nie do jamy nosowej) oraz nozdrze tylne (woda nim wypływa). U ryb nozdrza nie biorą udziału w oddychaniu, a jedynie służą do rozpoznawania zapachów. U przeważającej większości gatunków nozdrza nie mają połączenia z jamą gębową. Naskalnik wężogłowy jest często mylony z pokrewnym mu gatunkiem – naskalnikiem Marliera (Julidochromis marlieri). Ten ostatni ma jednak czarną pręgę pod okiem (u wężogłowego przechodzi ona przez dolną połowę oka) i co najmniej trzy rzędy białych plam na tułowiu (u wężogłowego są co najwyżej dwa). Ponadto J. marlieri dorasta do zdecydowanie większych rozmiarów ciała a u dorosłego samca może występować na karku charakterystyczny, aczkolwiek nieduży, guz tłuszczowy.

Linki do filmików na kanale YT autora wpisu:

Więcej o omawianym gatunku można przeczytać w artykule Huberta Zientka i Lechosława Łątki pt. Naskalnik wężogłowy (Julidochromis transcriptus) odmiany „Kissi”niewielki, piękny i spokojny, Magazyn Akwarium: 2024, ? (20?), s. ?, https://magazynakwarium.pl/

Okończyk Gilberta (Elassoma gilberti). Chów i rozród

Ten piękny i jakże ciekawy pod względem prezentowanych zachowań przedstawiciel rodziny Elassomatidae zwie się w języku angielskim: Gulf Coast Pygmy Sunfish. W naturze zamieszkuje południowo-wschodnie rejony USA (północno-zachodnia część Florydy i południowo-zachodnie rejony Georgii). Spotyka się go najczęściej w zarośniętych i płytkich stawach, mokradłach, bagniskach, torfowiskach, kanałach itp., a także w leniwie płynących, miejscami zarośniętych podwodną roślinnością ciekach wodnych ze sporą ilością materii organicznej na dnie (np. dorzecze rzeki Suwannee, Wakulla i inne). Niestety okończyki nie żyją zbyt długo – w akwarium, przy odpowiedniej pielęgnacji, mogą dożyć do około 3 lat. Jednakże po ukończeniu dwóch często stają się apatyczne i nieskore do rozrodu mimo zapewnienia im optymalnych warunków środowiskowych.

Okończyki to ryby o niewielkich rozmiarach ciała, niezbyt ruchliwe (zwłaszcza samice i niegodujące samce, które często po prostu „stoją” wśród roślinności lub chowają się w kryjówkach) i okresowo nader płochliwe. Szczególnie w okresie aklimatyzacji, po przeniesieniu do nowego akwarium, mogą całymi tygodniami nie wychodzić z kryjówek lub opuszczać je na krótko, w celu zaspokojenia głodu. Trzeba zawsze mieć na uwadze, że różnorodne czynniki środowiskowe mogą łatwo wywołać u okończyków stres. To, jak ryby go zniosą ma bezpośredni wpływ na ich zdrowie i zachowanie. Generalnie, mimo drapieżnej natury, okończyki są iście spokojne i wyraźnie stronią od towarzystwa innych gatunków, zwłaszcza większych, agresywniejszych, ruchliwych i żywiołowych. Z między innymi tego powodu zdecydowanie nie nadają się do chowu w akwariach zespołowych. Stają się w nich bowiem zdecydowanie bardziej bojaźliwe i wycofane. Najlepsze zatem jest dla nich akwarium jednogatunkowe. Okończyki można utrzymywać w grupach lub haremach z przewagą samic, np. 1×2-3 lub 2-3×5-6. Dla tej ostatniej opcji wystarcza zbiornik o pojemności około 80 l. Wprawdzie parę ryb można trzymać już w około 25 l nanoakwarium, to jednak polecam o wiele większe lokum, w którym nasi podopieczni będą mieli szansę na rozwinięcie pełnej gamy swoich bardzo ciekawych zachowań.

Parametry fizyko-chemiczne wody są praktycznie bez znaczenia. Okończyki Gilberta potrafią bowiem znakomicie zaadaptować się do każdych praktycznie warunków poza oczywiście skrajnymi. Optymalnie jednak zaleca się wodę miękką do lekko twardej (4-14°n), o odczynie oscylującym wokół obojętnego (pH 6,5-7,5) i temperaturze 17-21°C. Zupełnie niepotrzebna jest tu grzałka, także zimą. Woda powinna być delikatnie filtrowana z jednoczesnym napowietrzaniem, zwłaszcza w upalne, letnie dni i noce. Stosujemy cotygodniowe jej podmiany na świeżą, ale odstaną w objętości do około 15%. Omawiane ryby najlepiej czują się i prezentują w zbiorniku o miejscami gęstej, różnorodnej szacie roślinnej, Szczególnie są tu polecane gatunki miękkolistne (mchy, wywłóczniki, moczarka, hemiantus itp.) oraz, koniecznie, pływające (paprocie, limnobium gąbczaste, najas, itp.). Elementy wystroju zbiornika takie jak korzenie, kawałki drewna, zatopione gałęzie i liście, kilka kamieni o łagodnych krawędziach, ceramiczne mufki lub kawałki rurek powinny tworzyć dogodne dla nich kryjówki. Ich rozmieszczenie powinno tworzyć naturalne bariery oddzielające terytoria samców. Jako podłoże wystarcza gruboziarnisty piasek o ciemnym odcieniu lub markowy substrat.

Okończyki są z natury drapieżnikami i zjadają przede wszystkim drobny pokarm żywy, który powinien stanowić przeważającą, jak nie jedyną podstawę ich diety. Zdecydowanie mniej chętnie pobierana jest karma mrożona, a już zupełnie wyjątkowo –  sucha, zwłaszcza płatkowa (drobnymi jej cząstkami interesują się tylko niektóre osobniki). Pokarm zawsze musi być dostosowany wielkością do niedużych, górnie położonych otworów gębowych ryb. Najchętniej zjadane są przez nie, m.in.: larwy owadów (szczególnie komara, po których samice szybko „nabierają” ikry, a samce są pełne wigoru), zooplankton, kawałkowane rureczniki, auloforus, czarne robaki kalifornijskie i doniczkowce, a także lasonogi, dobrze rozpadający się, mrożony solowiec itp. W akwarium gatunkowym pokarm trzeba zadawać wyjątkowo ostrożnie, gdyż przekarmienie szybko prowadzi do zepsucia się wody (wzrost stężenia związków azotu i spadek tlenu).  

W okresie godowym (w naturze zawsze wiosną) zarówno zachowanie, jak i ubarwienie dorosłych samców ulegają radykalnej zmianie. Te najsilniejsze i dominujące stają się terytorialne i agresywne wobec rywali. Obierają sobie niewielkie terytoria, zwykle w pobliżu jakiejś dogodnej kryjówki, z których mniej lub bardziej zdecydowanie przeganiają inne samce. W odpowiednio urządzonym zbiorniku ryby nie robią sobie jednak żadnej krzywdy. Niezmordowanie też wabią samice starając się im ze wszech miar zaimponować. Prezentują przy tym osobliwy taniec godowy, podczas którego wyginają rytmicznie ciało, drżą, wykonują kołyszące ruchy na boki, napinają i falują płetwami. W tym czasie ubarwienie mleczaka ulega diametralnej zmianie – staje się on iście ciemnogranatowy do wręcz czarnego z metalicznie lśniącymi, licznymi, niezwykle kontrastującymi, niebieskimi, poprzecznymi prążkami oraz rozmaitymi kreskami i punkcikami, rozsianymi po ciele i na płetwach. Kolorystyka samic nie ulega wówczas zmianie (pozostają jasne z mniej lub bardziej ciemniejszym, marmurkowatym wzorem), ale niekiedy te najbardziej wyrośnięte i dorodne mogą mieć nieznaczne, niebieskawe kreski wokół oczu. Poza okresem okołotarłowym ubarwienie obydwu płci jest podobne, a mianowicie szaro-jasnobrązowo-beżowe, czasami z domieszką oliwkowego. Niemniej, nawet wtedy samce są z reguły ciemniejsze i prawie zawsze widać u dorosłych osobników mniejsze lub większe niebieskawe rysunki (choćby zupełnie blade i ledwie widoczne). Nasycenie barw może także zmieniać się w zależności od stanu emocjonalnego osobnika. Pod wpływem silnego stresu ryba zwykle jaśnieje i nierzadko wówczas „leży” nieruchomo na dnie. Generalnie samce są większe od samic o około 0,5 cm (dorastają do około 3 cm) i mają liczne plamki na płetwach. Te ostatnie są u samic rzadkie, a jeśli już występują to są niewielkie i nieliczne.

Rozmnażanie okończyków Gilberta nie jest trudne pod warunkiem, że spełnionych jest kilka warunków. Chęć do tarła jest najwyższa u osobników odpowiednio wcześniej zimowanych w okresie jesienno-zimowym przez 3-5 miesięcy. Niezbędne jest wówczas zapewnienie rybom chłodnej wody (13-14°C), co można osiągnąć ustawiając akwarium w piwnicy, podziemnym garażu, na względnie ocieplonym poddaszu, strychu, werandzie itp. Ryby karmimy skąpo (niewielkie porcje żywego lub mrożonego pokarmu) i rzadko – dwa, góra trzy razy w tygodniu (ewentualnie co drugi, trzeci dzień). Ma to na celu wprowadzenie ich w stan wyciszenia płciowego, co regeneruje organizm i przygotowuje go na kolejny sezon rozrodczy. Niska ciepłota wody (nawet rzędu 6-8°C) nie czyni okończykom żadnej krzywdy, lecz sprawia, że żyją one dłużej, są odporniejsze na choroby a gody mają o wiele intensywniejszy przebieg. Dzieje się tak dzięki hormonom, głównie gonadotropowym wydzielanym przez przysadkę mózgową pod wpływem bodźców środowiskowych (wzrost temperatury wody, wydłużanie się dnia świetlnego, dieta wysokobiałkowa itp.). Wprawdzie bez zimowania omawiane ryby również przystępują do tarła, ale wówczas jest ono mało wydajne, wielce nieregularne i nie ma burzliwego charakteru. Często wówczas jedyną oznaką tego, że ryby są w ogóle zainteresowane rozmnażaniem jest spontaniczne pojawienie się w akwarium dosłownie pojedynczych sztuk narybku.

Pamiętajmy wszakże, aby nie przenosić tarlaków od razu z zimowiska do ciepłej wody. Powinien być to bowiem proces stopniowy, podczas którego sukcesywnie i powoli, przez około 2 tygodnie, zwiększamy temperaturę wody (np. używając grzałki z precyzyjnym termostatem). Jednocześnie wprowadzamy częste jej podmiany (20-30% objętości, 2-3 razy w tygodniu) na świeżą, najlepiej miękką (filtr RO) i odstaną przez co najmniej dobę. Zaczynamy także obficiej żywić ryby różnorodnym żywym pokarmem. Dopiero po tym czasie przenosimy je do docelowego akwarium gatunkowego lub tarliskowego. Po takiej zimowej przerwie i przygotowaniu okończyki bardzo chętnie przystępują do tarła i odbywają je kilkakrotnie w ciągu całego sezonu rozrodczego (zwykle od połowy lutego do końca czerwca). Podobnie dzieje się w warunkach naturalnych.

Jeśli akwarium gatunkowe jest obficie obsadzone roślinnością, znajdują się w nim liczne kryjówki, a obsada ryb jest nieliczna wówczas ryby mają najlepsze warunki do rozrodu. Tarło okończyków Gilberta przebiega dość skrycie i zwykle ma miejsce wczesnym rankiem. Tarlaki są płochliwe i reagują ucieczką, gdy tylko coś ich zaniepokoi. Należy przeto zapewnić im absolutny spokój. Do aktów płciowych dochodzi w gęstwinie miękkolistnej roślinności, spośród której najlepszym substratem dla ikry są, moim zdaniem, rozmaite mchy. Z innych gatunków dobre są m.in.: kępy wywłócznika lub rogatka, względnie moczarki poprzerastane glonami nitkowatymi. Może nie wygląda to zbyt dekoracyjnie, ale ryby niewątpliwie preferują właśnie takie warunki. Zawsze nieodzowne są liczne egzemplarze pływające, które będą tonowały oświetlenie i zwiększały dobrostan ryb. Jaja składane są partiami, po kilka ziaren. Dorodna ikrzyca może złożyć ich w sumie 40-50, ale zwykle ich liczba jest dużo mniejsza. Jasna ikra jest raczej niekleista, bo opada na dno, choć w większości osiada na drobnych częściach roślin, w tym na wspomnianych glonach nitkowatych.

Potomstwo można wychowywać wspólnie z rodzicami. Te wprawdzie nie polują aktywnie na wylęg (nie zauważyłem także, aby kiedykolwiek zjadały jaja lub larwy), ale z pewnością nie pogardzą nim, gdy znacząco zubożymy ich dietę w białko zwierzęce. Realnym natomiast zagrożeniem mogą być podrośnięte już i intensywnie żerujące osobniki młodociane z poprzednich tareł. Dlatego też sukcesywnie pojawiający się narybek można wyłapywać (za pomocą miseczki lub innego naczynia) i umieszczać w oddzielnym zbiorniku odchowalni. Przenosić możemy także złożoną ikrę, którą zbieramy pipetą i umieszczamy w małych lęgnikach z odkażoną środkiem zapobiegającym jej pleśnieniu i delikatnie napowietrzaną wodą o takich samych parametrach fizyko-chemicznych.

Użycie dobrze przygotowanych tarlaków (zimowanie) i oddzielnego akwarium tarliskowego o pojemności 20-30 l sprawia, że tarło ma bardziej intensywny przebieg i jest wydajniejsze. Wypełniamy go wodą o twardości ogólnej najlepiej poniżej 10°n, odczynie bliskim obojętnego (pH 6,5–7,5) i temperaturze 19-21°C. Dno wykładamy obficie wspomnianą miękkolistną roślinnością, choć zamiast niej można też z powodzeniem użyć kęp/mopów włóczki/przędzy syntetycznej (starannie wymytej i odkażonej). Umieszczamy 1-2 niewielkie korzenie, kilka liści, mufkę lub rurki dzięki czemu tarlaki będą czuły się bezpiecznie. Jako podłoża można użyć 1–2-centymetrowej warstwy grubszego, ciemnego żwirku (część ikry wpada pomiędzy kamyki). Stosujemy co najwyżej słabe oświetlenie (świetlówka niewielkiej mocy).

Do tarła wybieramy dobrze wyrośnięte osobniki w wieku minimum 5-6 miesięcy – ikrzyce z nabrzmiałymi partiami brzusznymi oraz mleczaki najintensywniej wybarwione na czarno). Stosujemy zestawy tarlaków z przewagą samic, np. 2×1, 3-4×2, 5-6×3-4. Gdy zauważymy, że aktywność rozrodcza tarlaków wyraźnie spada należy podmienić 50-60% wody na świeżą (najlepiej miękką, pochodzącą z filtra RO i zawsze odstaną). Jeśli to nie pomaga, wymieniamy niektóre z nich na inne, często młodsze, o większym wigorze i temperamencie. Na tarlisku zalecam trzymać ryby co najmniej tydzień, bowiem akty tarła mogą przeciągać się na kilka dni. Praktykuje się także rozdzielanie osobników rodzicielskich według płci na 7-10 dni przed tarłem i obfite żywienie ich w tym czasie żywym pokarmem. Szczególnie należy dbać o dobrą kondycję samic, które muszą mieć czas na odpoczynek i regenerację, inaczej produkcja komórek jajowych w jajnikach będzie znikoma. W chowie parami niegotowa do tarła samica (a niekiedy nawet gotowa) może być przez podniecone samce napastowana do tego stopnia, że jeśli nie ma gdzie się ukryć, może uciekając ulec zranieniu. Rany u okończyków są zawsze groźne, bowiem łatwo dochodzi u nich do wtórnych zakażeń, które mogą prowadzić do śmierci osobnika, zwłaszcza niemłodego.

W temperaturze 20-22°C larwy wylęgają się po około trzech dobach. Drugie tyle zajmuje im resorpcja zawartości woreczków żółtkowych. Wylęg jest bardzo drobny, prawie przezroczysty, ledwie widoczny i iście płochliwy. Z drugiej zaś strony wykazuje sporą aktywność w poszukiwaniu pierwszego pokarmu. Powinny to być pierwotniaki, larwy oczlików i wrotki, czyli tzw. pył. Także drobniutkie widłonogi morskie mogą być stosowane. Moim zdaniem, dopiero po 3-4 dniach takiego żywienia do diety można wprowadzić świeżo wyklute larwy solowca. Naprzemiennie można podawać mrożonki (bosmina, moina itp.). Stanowczo odradzam karmienie wylęgu żółtkiem ugotowanego na twardo jaja kurzego lub drożdżami, gdyż niechybnie doprowadzi to do pogorszenia się jakości wody i utraty przychówku. Jeśli nie mamy akurat żywych i/lub mrożonych pokarmów, to awaryjnie można zastosować (w małych ilościach) markowe karmy pyłowe (w tym liofilizowane i/lub dekapsułowane) dla narybku gatunków jajorodnych. Powinny się one charakteryzować jak najwyższym (optymalnie ponad 50%) udziałem białka. Ponadto dysponując większym i długo już funkcjonującym akwarium, w którym rozmnażamy okończyki można zwykle liczyć na to, że przez pierwsze kilka dni narybek wyżywi się sam. Wówczas przeżywają najsilniejsze osobniki.

W jasnym miejscu warto zawczasu ustawić kilka naczyń wypełnionych częściowo wodą z takiego dojrzałego już zbiornika (resztę stanowi świeża, odstana) i wrzucić do niej jakąś pożywkę organiczną (łodyżka siana lub wywar z niego, kawałeczek skórki banana itp.) lub sztucznego koncentratu dostępnego w handlu. Kilkudniowemu narybkowi możemy zacząć podawać larwy solowca oraz nicienie bananowe i/lub mikro. Od 14 dnia zjadany jest już najdrobniejszy zooplankton oraz starannie miażdżone rureczniki, auloforus lub doniczkowce. Młode rosną umiarkowanie szybko. Najważniejsze w jego odchowie są prawidłowe żywienie i dobra jakość wody. Najdalej co drugi dzień czyścimy dno zbiornika z wszelkich resztek organicznych dolewając przy tym świeżej, odstanej wody. Przy tej czynności należy bacznie zwracać uwagę na narybek, który lubi chować się w takich resztach. Wodę należy przeto spuszczać do jasnego pojemnika (najlepiej białego), gdzie łatwo będziemy mogli go zauważyć i odłowić. Także filtr wewnętrzny zainstalowany w zbiorniku musi być pozbawiony obudowy, aby nie wciągał narybku.

O pokrewnym gatunku – okończyku moczarowym (Elassoma evergladei, ang. Everglades pygmy sunfish) można przeczytać tu:

Okończyk moczarowy (Elassoma evergladei). Chów
Okończyk moczarowy (Elassoma evergladei). Rozród
Okończyk moczarowy (Elassoma evergladei). Wychów narybku

Więcej o okończyku Gilberta można przeczytać na łamach „Magazynu Akwarium”: Hubert Zientek: Okończyk Gilberta (Elassoma.gilberti) – mały drapieżnik z USA, Magazyn Akwarium: 2024, 4 (206), s. 26-38, https://magazynakwarium.pl/

Kubanik mniejszy (Phonipara canora) – podsumowanie hodowlane

Gatunek ten, zwany również ziębołuszczem kubańskim należy do rodziny tanagrowatych (Thraupidae) i w mojej praktyce hodowlanej zajmuje szczególne miejsce. Kilka lat bowiem zajęło mi jego pomyślne rozmnożenie. Przez ten czas miałem rozmaite pary, co roku inne, zarówno z polskich, jak i z czeskich hodowli. Jedne były trzymane w klatkach, inne w wolierkach, same lub w towarzystwie innych gatunków. W kwestii jednak rozrodu zawsze coś było nie tak i dopiero w tym sezonie nadszedł niespodziewanie sukces. O tym, jak do niego doszło traktuje niniejszy artykuł. Na wstępie trzeba zaznaczyć, że kubaniki (ang. Cuban Grassquit, Melodious Grassquit, Cuban Finch) to ptaki łatwe w codziennej pielęgnacji i generalnie niezbyt problematyczne w rozrodzie. Znam hodowców, którzy rozmnażają je bez problemu, wręcz masowo. Ja jednak, przez szereg lat trafiałem na pary, które ustawicznie marnowały lęgi. Działo się tak pomimo zapewnienia ptakom odpowiednich warunków środowiskowych, w tym prawidłowego i urozmaiconego żywienia. Ale taki już los hodowcy, że nie zawsze wszystko układa się po jego myśli, a nierzadko wszystko idzie na opak. Ja jednak się nie poddawałem i można powiedzieć, że zawziąłem się na tytułowe kubaniki. Teraz, pokrótce przypomnę najważniejsze dane odnośnie biologii oraz zasad chowu i rozmnażania omawianego gatunku.

Ojczyzną kubanika mniejszego jest Kuba i otaczające ją rozliczne karaibskie wyspy, np. Bahamy. Zasiedla tam różnorodne siedliska – od lasów, łąk i pastwisk, poprzez zarośnięty krzewami busz po obszary zmienione przez człowieka (pola uprawne, parki itp.). Uznany jest za takson o niskim ryzyku zagrożenia wyginięciem (LC) pomimo tego, że na skutek degradacji środowiska naturalnego populacja kubanika mniejszego w ostatnich latach wykazuje nieznaczny trend spadkowy. Ten filigranowy ptak osiąga wielkość 10-11 cm i masę ciała 6-9 g. Jego sylwetka jest zwarta i krępa, czarny dziób zaś krótki i stożkowaty, a nogi bardzo silne. Barwy ciała są niewątpliwie atrakcyjne i do tego mocno kontrastujące ze sobą. Dymorfizm płciowy jest dobrze zaznaczony, zwłaszcza w okresie godowym. Samiec jest wtedy znacznie jaskrawiej ubarwiony – zwraca uwagę smoliście czarna część twarzowa głowy (tzw. maska), podgardle i często również górne partie piersi otoczone intensywnie żółtym, dość szerokim, półokrągłym kołnierzem. Ten ostatni może być w swej przedniej części mniej lub bardziej rozdzielony, ale nierzadko bywa też pełny, domknięty. Ponadto samiec śpiewa wydając wysokie, dość melodyjne serie dźwięków przypominających brzmienie fletu. Bywa, choć rzadko, że delikatnie i cicho podśpiewuje także starsza samica.

Te monogamiczne ptaki potrafią być wojownicze i zadziorne nie tylko względem siebie (zwłaszcza samce, ale nierzadko i samice są czupurne), ale także wobec niektórych współmieszkańców woliery. U kolegi para kubaników dosłownie oskalpowała cztery kropliki, co skończyło się dla nich niestety tragicznie. Wielu hodowców jest zdania, że agresję wzbudza u nich szczególnie żółte i/lub czarne ubarwienie obcego ptaka. Niemniej, z wieloma gatunkami żyją w zupełnej harmonii, np. z zeberkami, mewkami, gołąbkami diamentowymi, kanarkami (mimo, że niektóre są częściowo lub całkowicie żółte), liliankami, łąkówkami lub małymi kurakami. Trzeba tu wszakże dodać, że zdarzają się wśród nich osobniki nader awanturnicze, o czym nie należy zapominać. Kubaniki są niezwykle ruchliwe, bystre, wesołe, rezolutne, śmiałe a przy tym ciekawskie, mało płochliwe i miłe dla oka hodowcy. Lubią się kąpać i są dziećmi słońca. Prawidłowo pielęgnowane mogą dożyć około 7 lat.

Do chowu w warunkach domowych wystarcza klatka (najlepiej typu skrzynkowego) o wymiarach dla pary, co najmniej 80×40×40 cm. Chociaż ptak ten ma bardzo żywy temperament, to jednak w małej klatce i przy nieprawidłowym żywieniu może dość szybko ulec otłuszczeniu. Standardowe oświetlenie klatki świetlówką o niskiej mocy w zupełności wystarcza. Przysłonięcie zaś jej części sztucznymi roślinami znakomicie wpływa na samopoczucie kubaników.

Woliera z kolei powinna stać w miejscu nasłonecznionym choć przez kilka godzin na dobę. Należy osłonić od wiatru i zacinającego deszczu co najmniej dwie jej ściany, o ile tylna  przylega do jakiegoś budynku. W miarę gęsto obsadzamy ją krzewami, pnączami i/lub wysokimi trawami. Żywienie kubaników jest nieskomplikowane i oparte na mieszankach ziaren dla małej egzotyki (najlepiej różnych). Bardzo lubią one zielonkę – u mnie najbardziej smakowała im gwiazdnica pospolita, mniszek lekarski oraz kwiatostany traw i chwastów. Z warzyw i owoców chętnie jedzą jabłko, gruszkę, marchew, czerwonego buraka itp. Co jakiś czas ptakom serwowałem także odrobinę mieszanki jajecznej (w tym sztuczną) oraz wierzchołki gałązek krzewów oblepionych mszycami.

W związku z faktem, że w okresie godowym samce stają się terytorialne i agresywne wobec siebie należy trzymać każdą parę oddzielnie. Zaleca się powszechnie, aby pary nie tyle się nie widziały, co nie miały ze sobą kontaktu (boksy przedzielone litą ścianą). U mnie jednak obie gniazdujące pary oddzielała od siebie jedynie pojedyncza siatka, tu i ówdzie poprzeplatana sztucznymi roślinami. Początkowo, samce rzeczywiście próbowały się dziobać przez oczka siatki, ale po kilku dniach dały za wygraną, a przyzwyczaiwszy się do obecności rywala z sąsiedztwa nie wykazywały już większego sobą zainteresowania. W naprawdę dużych, gęsto zarośniętych wolierach możliwa jest ponoć hodowla więcej niż jednej pary kubaników, ale ja nigdy tego nie praktykowałem.

Osobniki rodzicielskie powinny mieć ukończony rok życia (najlepsze wyniki hodowlane osiąga się z ptakami 2-4 letnimi). Zalecający się do partnerki samiec stroszy żółte pióra kołnierza i przelatując z miejsca na miejsce intensywnie śpiewa. W tym czasie ptakom podajemy mieszankę jajeczną, skiełkowane ziarno, różnorodną zielonkę (najlepsza jest, moim zdaniem, gwiazdnica pospolita). Można serwować im także larwy owadów (żywe lub suszone), ale generalnie nie jest to konieczne. Osobniki wybrane na przyszłych rodziców należy wpuścić do nowej dla nich wolierki lub klatki (neutralne środowisko) i uważnie obserwować. Jeśli samiec zaczyna bić samicę, a przy tym robi to zajadle i często, wówczas trzeba ptaki rozdzielić lub wymienić jednego z partnerów na innego. Dobrym przejawem złączenia się pary jest siedzenie na żerdce obok siebie i wzajemne wiskanie sobie piórek w okolicach dzioba i głowy. Gotowość na przyjęcie samca podniecona samica manifestuje zniżaniem się na kończynach (przysiada) i rytmicznym strzyżeniem ogonem.

Najchętniej kubaniki wybierają na gniazdo zamknięte koszyczki wiklinowe. Mniej chętnie wykorzystują zaś małe budki dla egzotyki z wyciętą 1/2-1/3 przedniej ściany. Zastosowanie mogą mieć również zawieszone na lince kokosy z otworami, druciane kosze wypełnione miękkim, delikatnym sianem, wiklinowe lub kokosowo-bambusowe lęgówki. Wykorzystywane są ponadto ażurowe platformy z siatki, poprzeplatanej sztucznymi roślinami, gęste wiechcie z traw i trzciny, szpalery krzewów itp. Czasami jednak wybór miejsca na gniazdo zdumiewa, gdyż pomysłowość kubaników nie ma tu granic. U mnie na przykład ptaki zbudowały je na dachu koszyczka lęgowego, a innym razem we wnętrzu dość wąskiego pnia. Słowem, wszelkie zakamarki w wolierze mogą im potencjalnie posłużyć za odpowiednie do założenia gniazda. Ma ono dość zwarto utkaną, kopułowatą konstrukcję i boczne wejście. Przy jego budowie zaangażowani są oboje rodzice, którzy wykorzystują tu takie materiały jak: włókno kokosowe, szarpię (naturalną i bawełnianą), bawełnę, jutę, sizal, suchy mech, miękkie piórka, cienkie źdźbła traw, itp.

Samica, która coraz częściej i na dłużej znika w gnieździe składa 2-4 zielonkawo-sinawych lub zielonkawo-kremowych, ciemniej nakrapianych jaj. Wysiaduje je sama przez około 13 dni. Zauważyłem jednak, że samiec może okazjonalnie i na krótko wchodzić do gniazda, najczęściej wtedy, gdy partnerka jest poza nim. Może także karmić samicę, choć ciężko to zaobserwować. Oboje rodzice biorą za to czynny udział w karmieniu potomstwa. W tym czasie podajemy im mieszankę jajeczną, także sztuczną. Dodatek żywych lub suszonych owadów i/lub ich larw również w tym czasie nie jest konieczny, choć niewątpliwie znakomicie urozmaica dietę. Na bieżąco serwujemy oczywiście mieszankę ziaren, warzywa i owoce oraz zielonkę. Można czasem zauważyć jak jedno z rodziców usuwa z gniazda odchody młodych. Ja widziałem to zjawisko dosłownie kilka razy, więc nie jest ono zbyt częste. Odradzam zaglądanie do gniazda, chyba że mamy sprawdzone w lęgach pary. Spłoszone ptaki mogą je bowiem, co każdemu hodowcy sprawia nieskrywaną przykrość.

Pisklęta pokryte są szaro-białym puchem. Po tygodniu słychać zwykle ich odgłosy. W wieku około dwóch tygodni młode są opierzone. Niedługo potem opuszczają gniazdo (w wieku 15-18 dni). Podloty mają krótkie ogonki i z grubsza przypominają samicę, choć ich ubarwienie jest znacznie skromniejsze, bledsze i mało wyraziste. Zadziwia sprawność z jaką latają i utrzymują się na żerdziach. Nie tłuką się po pomieszczeniu i są żywotne. Jeszcze przez 2,5–3 tygodnie są dokarmiane poza nim przede wszystkim przez samca. Gdy tylko zaczną same jeść należy je przenieść do osobnej wolierki/klatki. Bywa bowiem, że troskliwy wcześniej ojciec staje się wobec nich agresywny, co w małym pomieszczeniu może zakończyć się ich okaleczeniem, a nawet zabiciem. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy para intensywnie szykuje się na kolejny lęg lub gdy u młodych wzmocnieniu ulegnie żółta barwa piór (szczególnie u samczyków). Pełne upierzenie ptaka dorosłego uzyskują one w wieku 3 miesięcy. W sezonie powinno się dopuszczać do 2, góra 3 lęgów.

Niestety rozród kubaników mniejszych w niewoli nierzadko się nie udaje. Kluczem do sukcesu jest tu bowiem odpowiednie dobranie się pary lęgowej. Zdecydowanie najbardziej zgrane i najwartościowsze z nich powstają wtedy, gdy młode, acz dorosłe już i niespokrewnione ze sobą osobniki mogły połączyć się spontanicznie spośród swego grona (co najmniej 4-6 osobników) lub gdy hodowca sam wymienia jednego z partnerów na innego, jeśli tylko zauważy niepokojące niesnaski między nimi. Bywa jednak, że nawet dobrze dobrane ptaki czasami zachowują się w sposób niezrozumiały dla hodowcy. Raz utrzymywałem parę w klatce, gdzie samica od tygodnia wysiadywała w budce jaja. Pewnego dnia, wyleciawszy z niej zaczęła atakować z furią samca. Rzucała się na niego niczym jastrząb i gdybym go w porę nie oddzielił, to bez wątpienia byłoby po nim. Oczywiście cały lęg został zmarnowany, gdyż po bitwie samica nie wróciła już do gniazda. Innym znowu razem samiec tak napastował partnerkę, że ta padła po dwóch dniach z wycieńczenia. Rodzice mogą także bez uchwytnego powodu wyrzucić z gniazda określone lub wszystkie pisklęta. To ostatnie zachowanie jest o tyle czasami dziwne, że podczas kolejnego lęgu (w tych samych warunkach) oba ptaki już idealnie odchowują kolejne młode. Hodowcy napominają wówczas o uprzednim zadziałaniu stresora, którego nie potrafią jednoznacznie zidentyfikować.

Do częstych niepowodzeń należy brak zainteresowania ptaków lęgami pomimo zapewnienia im odpowiednich warunków, w tym diety. Nierzadko spotyka się pary, które miesiącami budują gniazdo (czasami w różnych miejscach woliery), ale nie dochodzi do zniesienia jaj i gniazdowania. Zniesmaczony kiedyś taką parą oddałem ją koledze z końcem sierpnia. On wpuścił ją do woliery, w której kubaniki wybrały zamknięty koszyk wiklinowy, doszło do złożenia jaj i wyprowadzenia dwóch młodych. Kiedy indziej znów samica jest tak niespokojna, że  przerywa wysiadywanie jaj i opuszcza gniazdo na każdy hałas dobiegający z zewnątrz. Bywa też, że z nie do końca jasnych powodów któryś z ptaków zaczyna się nagle pierzyć i o lęgach można zapomnieć. Nagminnym jest składanie jaj niezapłodnionych, zamieranie w nich zarodków z przyczyn rozmaitych oraz wspomniany już zupełny brak zainteresowania lęgami – takie są moje obserwacje u tego gatunku poczynione na przestrzeni 8 lat. Błędy popełniają jednak i sami hobbyści. U jednego z nich, w którymś sezonie para kubaników zbudowała gniazdo w wiklinowym koszyku, który zawieszony został u samego szczytu woliery, bezpośrednio pod blaszanym dachem. Ten nagrzał się latem do tego stopnia, że wszystkie pisklęta padły z przegrzania. Innym razem, młode po opuszczeniu gniazda wyziębiły się w nocy i padły, gdyż nagle zrobiło się zimno, a woliera była nieosłonięta. Niedostarczenie ptakom wystarczających ilości materiału do budowy gniazda może skutkować wzajemnym wydziobywaniem sobie piór. Niepokojona samica (np. ciągłym krzątaniem się w pobliżu opiekuna) często opuszcza gniazdo i wyziębia jaja. Stąd ważne jest, aby w czasie lęgów zachowywać się spokojnie i cicho. Spotkałem raz hodowcę, którego para kubaników zaczęła pomyślnie odchowywać młode dopiero po podaniu im żywej karmy w postaci nie tylko owadów i/lub ich larw (mącznik młynarek), ale także mszyc, larw ochotek i wodzienia (szklarka) oraz suszonych kiełży (gammarus).

W sezonie 2024 po raz pierwszy zdecydowałem się na zakup kilku osobników omawianego gatunku, a nie jednej parki jak dotychczas. Złożyłem z nich trzy pary, przy czym tylko raz musiałem zmienić partnerów z powodu agresji samca. Dwie wpuściłem do oddzielnych boksów w wolierze, a trzecią do sporej klatki typu skrzynkowego. Ta ostatnia para była najmłodsza i całymi tygodniami budowała gniazdo w zamkniętym koszyczku, lecz ostatecznie nie zagniazdowała. A jak zachowały się pary umieszczone w wolierze? Ptaki widziały się ze sobą, ale jak wspomniałem wcześniej, nie stanowiło to problemu tym bardziej, że siatka graniczna była dość gęsto poprzeplatana sztuczną roślinnością. Każda para miała do dyspozycji po dwie małe budki oraz po dwa koszyczki lęgowe (te większe). Dodatkowo, każdej został udostępniony pleciony, wiszący, zamknięty kosz („dzban”) lęgowy z wikliny. Był początek lipca i trwało około miesiąca zanim ptaki na dobre zdecydowały się zagniazdować, obie pary mniej więcej w tym samym czasie. Pierwsza para wybrała małą budkę w górnym rogu wolierki. Druga zaś, zignorowawszy wszystkie udogodnienia lęgowe podsunięte im przez hodowcę zbudowała własne gniazdo na dachu koszyczka, także w górnym rogu pomieszczenia. Początkowo samice wyskakiwały z gniazd pod byle hałasem ze strony opiekuna, ale z czasem się uspokoiły. Niemniej, podawanie pokarmu zawsze powodowało opuszczenie przez nie gniazd. Te ostatnie, z obawy przed porzuceniem lęgów nie były przeze mnie kontrolowane. Boks pierwszej pary był z zewnątrz obrośnięty winoroślą, które powrastało również do jej wnętrza tworząc miejscami iście gęstą plątaninę. Niestety, po okresie inkubacji jaj ptaki zaczęły budować nowe gniazdo, co było nieomylnym znakiem, że ze złożonych jaj nic się nie wykluło. Po otworzeniu budki ujrzałem w niej 4 niezapłodnione jaja. Druga para miała do dyspozycji dwa razy większy boks, ale dzieliła go z parą gołąbków diamentowych. Współmieszkańcy żyli razem w całkowitej harmonii. Jednak, gdy pewnego dnia usłyszałem odgłosy żebrzących o pokarm piskląt kubaników zdecydowałem się na ostrożne przeniesienie gołąbków do innej woliery (były oswojone i dały się złapać bez najmniejszego problemu). Teraz wszystko potoczyło się już nadzwyczaj szybko. Oba ptaki często karmiły młode, które sygnalizowały ten fakt coraz głośniejszymi odgłosami. Po około 15 dniach z gniazda wyleciał pierwszy, a dzień po nim drugi młody. Podloty były dobrze odchowane, sprawne motorycznie i nader żywotne. Szybko się usamodzielniły, co pozwoliło na sprawne oddzielenie ich od rodziców. Para ta dość szybko ponownie zagniazdowała i na początku października wyprowadziła kolejne dwa, dorodne młode.

Poza okresem godowym kubaniki można utrzymywać w grupach, choć niektórzy hodowcy wolą oddzielać samce od samic. Dawniej niewyobrażalne było zimowanie przedstawicieli tego gatunku w wolierze zewnętrznej. Dziś, przy łagodnych zimach, jakie od szeregu lat mamy w Polsce można to robić z powodzeniem. Oczywiście ptaki muszą przebywać na zewnątrz od wiosny, aby dobrze się do takich warunków przyzwyczaić. Wolierę należy wszakże dobrze osłonić na zimę folią, pleksą, a najlepiej jeśli jej mieszkańcy mają tu do dyspozycji pomieszczenie zamknięte, w którym mogą nocować. Omawiany gatunek nie podlega w Polsce obowiązkowi rejestracji. Do obrączkowania piskląt stosujemy obrączki o średnicy 2,0 mm. W amatorskich hodowlach znany jest także inny, o wiele rzadszy gatunek, a mianowicie kubanik większy (Tiaris olivaceus, ang. Yellow-faced Grassquit). Jego ojczyzną jest Ameryka Środkowa – od wschodnich rejonów Meksyku, poprzez Gwatemalę, Kostarykę, Karaiby do północnych obszarów Ekwadoru i północno-zachodnich rubieży Wenezueli. Także i u tego gatunku samiec ma charakterystyczny, choć znacznie mniejszy żółty (częściej żółto-pomarańczowy) rysunek na głowie (linia nad oczami) i podgardlu. Mimo, że w nazwie ma słowo „większy” to dorasta do niewiele ponad 10 cm.

Pięciosmużka (Quintana atrizona) chów i rozród

Ta niewielka i rzadko utrzymywana w akwariach polskich hobbystów jajożyworodna ryba należy do popularnej rodziny piękniczkowatych (Poeciliidae). Jej ojczyzną są zarośnięte wody słonecznej Kuby, gdzie uchodzi za gatunek endemiczny i niestety zagrożony wyginięciem. W języku angielskim zwie się: Barred topminnow. Współcześnie, w warunkach naturalnych, pięciosmużka prawdopodobnie występuje już tylko na należącej do Kuby Wyspie Młodości (Isla de la Juventud). Jest to druga co do wielkości wyspa położona na Morzu Karaibskim, w rozległej zatoce Batabanó, u południowo-zachodnich wybrzeży kraju. Region ten jest zresztą ojczyzną większości kubańskich gatunków endemicznych. „Atrizonki” (nazwa potoczna) nie mają dziś łatwego życia w środowisku naturalnym. Ze względu bowiem na fragmentację siedlisk, rozprzestrzenianie się w nich obcych taksonów inwazyjnych oraz chemiczną i biologiczną degradację (m.in. skażenia ściekami komunalnymi i przemysłowymi, odpadami organicznymi z hodowli zwierząt, chemizacją rolnictwa itp.) omawiany gatunek ma obecnie status krytycznie zagrożonego wyginięciem.

Pięciosmużki należą do ryb o stonowanej, niekrzykliwej kolorystyce. Po bokach srebrzysto-oliwkowego (względnie żółtawo-szarego), miejscami szklisto-przezroczystego (na tyle, że widać, m.in. kręgosłup i pęcherz pławny) i dość krępego ciała widnieje 5-8 poprzecznych, ciemnych i cienkich pręg. Mogą mieć one niejednakową grubość oraz nierzadko są poprzerywane, bądź zabarwione wyraźnie tylko połowicznie (cecha indywidualna osobnika). Wszystko to powoduje to, że owe pręgi mogą być mniej (zwłaszcza w chwili stresu) lub bardziej widoczne w zależności od stanu emocjonalnego ryby. Dymorfizm płciowy jest dobrze zaznaczony u dorosłych osobników. Samica jest bardziej krępa i większa – dorasta do ponad 3,5 cm długości, podczas gdy samiec do, co najwyżej 1,5 cm. Na jej płetwach brzusznych i odbytowej (rzadziej na ogonowej) widoczne są błękitne, połyskujące znaczenia (także w postaci kropek biegnących wzdłuż ciała).

U samca znaczenia te albo nie występują wcale, albo są o wiele mniejsze i mało wyraźne. Ma on za to stosunkowo długie gonopodium (obliczono, że średnio stanowi ono 37% długości jego tułowia) zakończone malutkim haczykiem (służy do skutecznego przytrzymania samicy w czasie kopulacji). U obydwu płci płetwa grzbietowa może przybierać żółtawy odcień i być częściowo (przednia jej część – od nasady do mniej więcej 3/4 wysokości) zabarwiona na czarno oraz mieć takiegoż samego koloru małą plamką u nasady. Czasami spotyka się nietypowo ubarwione osobniki (zwłaszcza samce) mające czarną, owalną plamę po bokach ciała, w środkowej jego części.

Omawiane ryby są bardzo spokojne, łagodne i ruchliwe. Jedynie po przeniesieniu w nowe miejsce mogą przez 2-3 dni przejawiać wzmożoną płochliwość, ale szybko stają się nader aktywne i ciekawskie. Oczywiście wiele zależy tu od jakości wody i wystroju zbiornika o czym poniżej. Dominujący samiec alfa częstokroć przegania słabszych, podległych mu rywali, ale nie robi im żadnej krzywdy. Te ostatnie przepędzają również samice, które pozwalają zapłodnić się jedynie osobnikowi dominującemu. Bywa jednak, że i słabszemu samczykowi uda się niepostrzeżenie podpłynąć do samicy i z nią kopulować.

Pięciosmużki najlepiej chowają się w liczniejszej grupie z przewagą samic. Zdecydowanie nie nadają się one do chowu w akwarium zespołowym. W towarzystwie bowiem większych, ruchliwszych i często agresywniejszych gatunków czują się źle, często niedojadają, są płochliwe, krótko żyją i oczywiście nie ma mowy o dochowaniu się od nich potomstwa. Wielu doświadczonych hodowców jest stanowczo przekonanych, iż najlepsze wyniki hodowlane osiąga się utrzymując omawiane ryby w zbiorniku jednogatunkowym.  

Dla 6-8 osobników wystarcza 40 l zbiornik, którego podłoże stanowi średnio gruby piasek lub drobny żwirek. W celach dekoracyjnych możemy umieścić w nim 1-2 niewielkie korzenie, np. obrośnięte mchami oraz kilka kamieni. Bardzo wskazane jest ustawienie akwarium w miejscu zapewniającym operację promieni słonecznych przez 2-3 godziny w ciągu dnia (raczej niebezpośrednią). Światło naturalne ma bowiem zbawienny wpływ na samopoczucie, zdrowie, barwy i zdolności rozrodcze „atrizonek”. Ponadto znakomicie pobudza wzrost glonów, które ryby te chętnie obskubują. Dlatego też tylnej i bocznych szyb, a także kamieni nie należy z nich czyścić.

Choć pięciosmużki są względnie mało wymagające, to jednak dość wrażliwe na zwiększone stężenie związków azotu w wodzie. Wskazana jest tu zatem jej dobra filtracja oraz regularne podmiany na świeżą, ale odstaną (raz w tygodniu 10-20%). Podmiana wody powinno być zawsze połączona ze starannym  oczyszczaniem dna z wszelkich zalegających na nim resztek organicznych (pochłaniają tlen i pogarszają jakość wody). Niektórzy wszakże akwaryści nie stosują filtracji wody, lecz zwykle dwukrotne w ciągu tygodnia mniejsze objętościowo jej podmiany. Omawiane ryby najlepiej czują się i rozmnażają w akwariach gęsto obsadzonych roślinnością, zarówno miękko-, jak i twardolistną. Oczywiście tu i ówdzie, a zwłaszcza z przodu należy pozostawić wolne przestrzenie do swobodnego pływania i karmienia. Bardzo ważna jest także roślinność pływająca, która tonowałaby zbyt jaskrawe oświetlenie i tworzyła dogodne miejsca do żerowania dla narybku. Szczególnie polecamy tu luźną uprawę rogatka sztywnego i moczarki argentyńskiej, a także jezierzy indyjskiej (Najas indica), salwinii pływającej, wgłębki wodnej lub limnobium gąbczastego.

Woda powinna być średnio twarda (do 15ºn), o odczynie mniej więcej obojętnym (6,8-7,5) i temperaturze 22-24°C oraz znajdować się w co najwyżej lekkim, subtelnym ruchu. Można dodać do niej niejodowanej soli kuchennej w proporcji płaska łyżeczka od herbaty na 15 l wody. Gdy kupowałem pięciosmużki od hodowcy importera, ten przestrzegał go, żeby trzymać je w temperaturze 26°C, bo inaczej ryby padną. Posłuchałem jego rady, lecz w miarę postępującego wiosennego ocieplenia zrezygnowałem po jakimś czasie całkowicie z używania grzałki. Temperatura wody oscylowała wokół 20°C i ryby czuły się w niej znakomicie. Być może nieco spowolniony został ich popęd płciowy, ale na pewno wydłużyła się długość życia. Ciepłota wody powyżej 25°C nie jest dla pięciosmużek warunkiem ich dobrego dobrostanu, a wręcz wpływa na ryby niekorzystnie (przegrzewanie i wydelikacanie). W normalnie ogrzewanym jesienią i zimą lokalu ich chów możliwy jest zatem w zbiorniku nieogrzewanym (oczywiście po uprzednim stopniowym przyzwyczajeniu). Można wówczas pokusić się o stworzenie sezonowego zróżnicowania ciepłoty wody w ciągu roku (rzecz jasna, w granicach bezpiecznych dla wymagań gatunku). Dzięki temu rodzące samice będą miały szansę odpocząć i szybciej zregenerować organizm po porodach. Polepszeniu ulegnie zatem ich kondycja, a także żywotność potomstwa.

Żywienie „artizonek” nie stanowi problemu – są wszystkożerne. Pokarm powinien być jednak dostosowany do niewielkiego otworu gębowego. Chętnie zjadane są karmy żywe (larwy komarów, zooplankton, siekane rureczniki, auloforus i grindal), mrożone (np. oczlik, dobrze rozpadająca się artemia) oraz rozdrobnione suche – zarówno płatkowe, jak i drobno granulowane, w tym z komponentą roślinną (na bazie spiruliny). Wielu autorów zwraca uwagę na fakt, że w zbiorniku ogólnym pięciosmużki są często niedożywione, co odbija się niekorzystnie na ich zdrowiu i rozrodzie. Zaleca się wówczas karmić ryby częściej, ale w mniejszych ilościach.

Do rozrodu wybieramy zawsze osobniki w pełni wyrośnięte, mające ukończony rozwój somatyczny i dojrzałe nie tyle płciowo, co rozpłodowo (jest to zwykle 4-5 miesiąc życia). Do kopulacji dochodzi, gdy samica jest w ruchu. Jak już wspomnieliśmy, wielu hodowców jest zdania, że pomyślny rozród tego gatunku możliwy jest jedynie przy utrzymywaniu ryb w zbiorniku jednogatunkowym. Ich zdaniem nawet w akwarium towarzyskim ze starannie dobraną obsadą, uwzględniającą nieduże i spokojne gatunki [np. drobniczki jednodniówki (Heterandria formosa), drobnotki nadobne (Neoheterandria elegans)], pięciosmużki są mniej lub bardziej nerwowe i rzadko rodzą potomstwo. Tezę tę potwierdziłem utrzymując omawiane ryby razem ze wspomnianymi gatunkami oraz karłowatymi wdówkami rajskimi (Phallichthys tico). Początkowo wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Z czasem jednak zauważyłem, że zarówno samce, jak i samice P. tico atakują pięciosmużki. Co prawda, nie były to ataki gwałtowne i dotkliwe, ale sprawiały, że te ostatnie kryły się przez większość dnia w roślinach. Ich dobrostan był więc niewątpliwie zaburzony. Dopiero wyłowienie wszystkich „tico” uspokoiło sytuację i sprawiło, że „atrizonki” stały się na powrót spokojne, ciekawskie, niepłochliwe i wszędobylskie. Niedługo potem w zbiorniku pojawiło się pierwsze potomstwo.

Hodowcy słowaccy doszli do zadziwiającego skądinąd wniosku, że interwały czasowe pomiędzy kolejnymi porodami wynoszą ponad 40 dni w temperaturze wody 26-28°C, podczas gdy w niższej ciepłocie (22-25°C) są o około 10 dni krótsze. Jest to o tyle dziwne, że normalnie u jajożyworódek jest zupełnie na odwrót – im wyższa temperatura wody, tym krótszy okres między kolejnymi wykotami. Ciąża u pięciosmużki trwa 4-7 tygodni, po czym samica rodzi od 3 do 20 młodych, najczęściej jednak mniej niż 10. Co ciekawe, starsze źródła literatury akwarystycznej podają znacznie wyższą liczbę potomstwa w miocie, tj. 30-40 osobników. Dorosłe zupełnie nie interesują się swym potomstwem i nie czynią mu żadnej krzywdy. Można oczywiście umieścić ciężarną samicę w kotniku lub w zawieszonym na krawędzi szyby koszyczku (kojcu) porodowym. Niemniej przy hodowli w zbiorniku gatunkowym jest to zupełnie niepotrzebne. 

Narybek mierzy około 4 mm i ma szarą barwę z cienkimi i słabo widocznymi, pionowymi prążkami oraz wyraźnie na czarno zabarwioną przednią część płetwy grzbietowej. Dla prawidłowego wzrostu i rozwoju wymaga drobniutkiej karmy żywej (larwy solowca, nicienie „mikro” i bananowe oraz larwy oczlików i wrotki). Żywienie wyłącznie rozdrobnionymi pokarmami suchymi, zalecanymi dla tej grupy wiekowej jest zwykle niewystarczające i może prowadzić do upadków.  Znakomitym dodatkiem jest tzw. zielona woda, zawierająca silnie namnożone w niej (pod wpływem intensywnego oświetlenia, głównie promieniami słonecznymi) zielenice (Chlorophyta sp.) i eugleniny (Euglenophyta). Po dwóch tygodniach młodym można zacząć podawać starannie przepłukane, zmiażdżone i drobno posiekane rureczniki, grindal lub auloforus, a także zooplankton (w tym mrożony, zwłaszcza oczlik) oraz markowe karmy suche. Młode pięciosmużki rosną umiarkowanie szybko.

Poniżej filmik na kanale YT autora – pięciosmużki i karłowate wdówki rajskie (Phallichthys tico)

Gołębie rasy king – chów i rozród

Pierwotnie była to rasa mięsna, ale dziś spełnia głównie funkcję ozdobną i wystawową (tzw. Show Kings). Powstała ona w 1892 r. w amerykańskim mieście Vineland, w południowo-zachodniej części stanu New Jersey. Przy jej tworzeniu brały udział  takie rasy gołębi jak: olbrzym rzymski, gołąb pocztowy, maltański i duchess. Do Europy (Niemcy) kingi zostały sprowadzone w 1956 r. Gołębie te występują w barwach: białej, srebrnej, żółtej, czekoladowej, beżowej, niebieskiej, pstrej oraz czarnej.

W iście unikatowej i wielce majestatycznej, jak na gołębia budowie morfologicznej zwraca uwagę przede wszystkim: masywna, krępa, jakby skurczona, nabita i lekko łęgowata (kołyskowata) sylwetka, szeroki i dobrze umięśniony korpus, mocna i szeroka, ale krótka szyja, krótkie nogi, lotki i sterówki, wydatna, szeroka i dobrze umięśniona pierś oraz znaczna masa ciała dorosłych osobników, wahająca się w przedziale 850 – 1100 g.

Kingi latają ociężale i niechętnie. Najlepsza jest dla nich odpowiednio urządzona woliera połączona z częścią zamkniętą. Innym rozwiązaniem są swoiste zagrody lub niskie gołębniki o dużej powierzchni dachów. Ptaki te wymagają dużo miejsca dla siebie, aby zachowany był ich prawidłowy dobrostan.

Są to gołębie bardzo silne i nie nadają się do trzymania z rasami mniejszymi i z natury delikatniejszymi w jednym gołębniku. Mogą tu bowiem pokazać swe drugie oblicze bezlitosnych uzurpatorów okrutnie bijących i przeganiających z cel gniazdowych innych, słabszych od nich jego współmieszkańców.

Kingi należą do gołębi dość płodnych (od jednej pary można w sezonie uzyskać 10-12 młodych). Jaja wysiadywane są bardzo sumiennie przez oboje partnerów naprzemiennie przez 17 dni. Gołębie te są z reguły bardzo troskliwymi rodzicami. Bywa, że jaja są niezapłodnione lub ulegają zniszczeniu przez walczące ze sobą pary. Z podziwu godną odwagą, dużą siłą i determinacją ptaki bronią swego gniazda przed intruzami (w tym ręką hodowcy). Średnica obrączki powinna wynosić 10 mm.

Kingi mają zwiększone zapotrzebowanie na pokarm, który powinien być zawsze dobrze zbilansowany. Nie należy ich przekarmiać, bowiem otłuszczenie jeszcze bardziej utrudnia im funkcjonowanie, nie mówiąc już o lataniu lub rozrodzie.

Przynajmniej dwa razy w roku lekarz weterynarii awiopatolog powinien zostać umówiony na przegląd stada naszych gołębi. Można wówczas pobrać do badań próbki kału, przepatrzyć upierzenie, zaplanować szczepienia ochronne itp.. Bieżący remont stada rozpłodowego powinien bazować na jak najlepszej jakości, niespokrewnionych ze sobą osobnikach pochodzących z renomowany hodowli.

Poniżej filmiki z kingami na kanale YT autora:

Naskalnik Regana (Julidochromis regani) – chów i rozród

Ten endemita pochodzący z jeziora Tanganika i należący do rodziny pielęgnicowatych (Cichlidae) jest dobrze znany polskim akwarystom. W akwarium dorasta do około 15 cm, co wraz z J. marlieri czyni go jednym z największych naskalników. Samica jest zazwyczaj większa, ma zaokrągloną brodawkę płciową (wydłużona i bardziej szpiczasta u samca) i bardziej nabrzmiałe partie brzuszne. Jest też zdecydowanie bardziej agresywna – generalnie jest to gatunek prezentujący silny terytorializm i agresję wewnątrzgatunkową. Spotykany jest w wielu odmianach barwnych różniących się między sobą w zależności od miejsca występowania. Co ciekawe, dawna odmiana Kipili została dekadę temu (Burgess 2014) uznana za odrębny gatunek, który nazwano Julidochromis marksmithi. Ma on piękne ubarwienie z mniejszą lub większą dozą żółci. Jest ono charakterystyczne dla mniejszego naskalnika kędzierzawego (J. ornatus). Dorosłe osobniki osiągają rozmiary 12 cm (samica) i 10 cm (samiec), co stanowi typową długość ciała dla J. regani. Julidochromis marksmithi występuje w pobliżu Kipili oraz dalej na północ – do Mpimbwe.

Jeśli chodzi o wymagania środowiskowe, chów i żywienie (bardzo lubi glony) to są one podobne jak u opisanego we wcześniejszym wpisie naskalnika wężogłowego (Julidochromis transcriptus) – link na dole tekstu. Naskalnik Regana preferuje jednak znacznie większe zbiorniki i to nie tylko ze względu na swe niemałe rozmiary, ale także na silny terytorializm w granicach gniazda oraz silną agresję wewnątrzgatunkową (wzrasta w czasie rozrodu). Akwarium o pojemności dla pary co najmniej 150 l powinno być urządzone oczywiście w typie rumowiska skalnego z wieloma kryjówkami (groty, szczeliny). Co ciekawe, w naturze jest to jedyny gatunek naskalnika, który chętnie wpływa w strefy piaszczyste. Omawiane ryby można utrzymywać z wieloma innymi mieszkańcami jeziora Tanganika, np. z rodzaju Altolamprologus, Neolamprologus lub Cyprichromis.

Gatunek monogamiczny, u którego to samica wybiera zarówno miejsce tarła, jak i samca i może być tu nader wybredna. Zdarza się bowiem, że nie przyjmuje nawet kilku partnerów z rzędu, a któregoś z nich może nawet zabić. Z kolei dojrzały płciowo samiec jest w stanie odbywać tarło z kilkoma samicami, o ile pozwalają na to warunki środowiskowe stworzone w akwarium. Najlepiej, jeśli ryby dobiorą się spontanicznie w parę spośród grona dojrzałych płciowo, młodych i niespokrewnionych ze sobą osobników. Naskalniki Regana prezentują dość nasilony terytorializm (szczególnie w granicach rewiru lęgowego z gniazdem) i silną agresję wewnątrzgatunkową, która wzrasta jeszcze bardziej w czasie rozrodu. Do niesnasek a nawet walk pomiędzy rybami (w tym dobranymi w parę) może dochodzić na skutek wprowadzonych zmian w wystroju zbiornika, a nawet po obfitej podmianie wody.

Samica składa ikrę w kryjówce (szczelinowiec i speleofil), zwykle na jej sklepieniu. Także u tego gatunku skryte tarło przebiegać może z różną intensywnością. Samica jest bowiem w stanie od razu pozbyć się całego zapasu dojrzałej ikry (50-100 ziaren) lub też dochodzi do składania przez nią zaledwie kilku jaj, ale w interwałach czasowych trwających 2-7 dni (ryby mogą trzeć się przez cały rok). W drugim przypadku narybek jest oczywiście zróżnicowany wzrostem.

Podobnie jak u wspomnianego już naskalnika wężogłowego także tutaj zaobserwować można rozbudowane, wielopokoleniowe zachowania społeczne kiedy to starsze potomstwo pomaga rodzicom w opiece nad młodszym pokoleniem.  Młode ryby do wielkości 2-3 cm są tolerowane przez parę lęgową nawet w momencie, gdy pojawi się kolejne pokolenie. Dopiero po przekroczeniu długości 3 cm są przeganiane z terytorium pary. Taka strategia rozrodcza stanowi zapewne ewolucyjnie wykształcone przystosowanie ryb do aktualnie panujących warunków środowiskowych w naturze. Można je wówczas odłowić do innego zbiornika.

Chociaż tarlaki mogą odbywać tarło średnio co 3 tygodnie, to jednak obserwuje się u nich dłuższe lub krótsze okresy wyciszenia płciowego. Nierzadkie są niepowodzenia w rozrodzie. Zdarza się bowiem, że młode tarlaki zjadają ikrę (nawet kilka razy z rzędu) zanim nauczą się nią opiekować.

Naskalnik Regana został nazwany na cześć Charles’ea Tate Regana (1878-1943) – angielskiego ichtiologa i współpracownika takiej sławy ichtiologicznej jak George A. Boulenger. Staranna klasyfikacja i usystematyzowanie wielu gatunków ryb pod względem obowiązujących zasad należało do głównych osiągnięć Regana.

Naskalniki mają pojedyncze nozdrza z każdej strony głowy (przed oczami). Tymczasem u innych ryb są one narządem parzystym, który tworzą nozdrze przednie (woda wpływa przez nie do jamy nosowej) oraz nozdrze tylne (woda nim wypływa). U ryb nozdrza nie biorą udziału w oddychaniu, a jedynie służą do rozpoznawania zapachów. U przeważającej większości gatunków nozdrza nie mają połączenia z jamą gębową.

Serama malezyjska. Chów i rozmnażanie

Ta jedna z najmniejszych na świecie ras karłowatych kurek pochodzi z Malezji (stan Kelantan w północno-wschodniej części kraju). Jest dość popularna w Polsce, ale przeważająca większość populacji szumnie zwana seramami to, co najwyżej osobniki w ich typie. Czystorasowe seramy malezyjskie są bowiem o wiele rzadsze, a ich cena znacznie wyższa. Nie zmienia to faktu, że są to ptaki jedyne w swoim rodzaju. Mnie najbardziej urzekła ich łagodność, przyjazność i ufność wobec człowieka oraz łatwość z jaką się oswajają. O tym, jak utrzymywać i rozmnażać omawiane kurki traktuje niniejszy artykuł.

Serama malezyjska jest rasą młodą – powstała około 50 lat temu w Malezji jako wynik krzyżowania dwóch innych, miejscowych ras karłowatych (bantamek – malezyjskich i japońskich). Po raz pierwszy zaprezentowano je na wystawie w Malezji w 1990 r. W 2004 r. miał zaś miejsce pierwszy import omawianych ptaków do Europy (Wielka Brytania).

Budowa ciała jest dość zwarta, postawa wyprostowana z charakterystyczną pełną, wyniesioną do góry, szeroką piersią. Wraz z szyją i znacznie odchyloną do tyłu (doogonowo) głową profil ptaka przypominający literę „S”. Tułów zaś jest krótki i szeroki. Pióra ogona oraz skrzydła są noszone pionowo – te ostatnie niemal dotykają ziemi. Patrząc na osobnika z boku całość jego filigranowej sylwetki przypomina literę „V”. Nie będę tutaj opisywał szczegółowo wzorca rasy, gdyż można go znaleźć na profesjonalnych stronach www. Masa ciała koguta może dochodzić do 500 g, kurki zaś jest zwykle o 100-200 g mniejsza (przy wysokości około 20 cm). Jest to przybliżony standard europejski, gdyż amerykański nieco się różni i jest podzielony na trzy kategorie wagowe: A, B i C. Na przestrzeni dziesięcioleci wyhodowano wiele odmian barwnych seramek, m.in. białą, czarną, brązową, niebieską, czerwoną/żółtą z czarnym ogonem, pstrą, pszeniczną złocistą,  pszeniczną srebrzystą pstrą itp.

Seramy, co znamienne, ewidentnie lubią człowieka i przywiązują się do niego. Są bardzo przyjazne, ufne i łagodne – można je bez problemu głaskać, podchodzić na kilkanaście cm, wykonywać w spokoju zabiegi pielęgnacyjne w kurniku itp. Nie zapomnę sytuacji, kiedy moje kurki po raz pierwszy zobaczyły śnieg. Po wypuszczeniu z boksu woliery ptaki stały przez dłuższy czas nieruchomo z zaciekawieniem przyglądając się śnieżnej pokrywie. Pozwalały się wtedy dotykać i głaskać na wszystkie sposoby bez nijakiej przede mną bojaźni. Chętnie wskakiwały mi na rękę chcąc najwyraźniej mieć dystans od nieznanego sobie do tej pory śniegu. Muszę przyznać, że takie zachowanie ptaków było dla mnie ciekawym doświadczeniem.

W związku z faktem, że seramy pochodzą z dużo cieplejszych niż Polska rejonów świata, ich utrzymywanie zimą w czasie mrozów może być pewnym utrudnieniem w naszym kraju (zwłaszcza na ścianie wschodniej). Niemniej, dotyczy to jedynie czystorasowych osobników. Takie ptaki powinny mieć do dyspozycji ocieplone pomieszczenie zamknięte (może być w środku lekko dogrzewane i/lub doświetlane w razie większych spadków temperatury otoczenia) oraz osłonięty (np. folią) wybieg/wolierę. Wówczas nie ma się co martwić mroźnymi dniami, których i tak nie ma u nas zbyt wiele ostatnimi laty. W żywieniu stosujemy te same mieszanki ziaren co u innych kur. Dbamy o dostatek związków mineralno-witaminowych, różnorodnych zielonek, warzyw itp. Zbawiennie na dobrostan seramek wpływają słońce i możliwość zażywania kąpieli piaskowych.

W pracy hodowlanej uwaga hodowców nakierowana jest przede wszystkim na nietuzinkowy charakter seram oraz kształt i rozmiary ciała, a w dużo mniejszym stopniu na barwę upierzenia. Rozmnażanie omawianych kurek jest łatwe, choć u tych najbardziej rasowych zwraca uwagę niemały czasami procent zamarłych zarodków. Dojrzałość płciową ptaki osiągają około 17 tygodnia życia. Kurki niosą niewiele kremowo-białych lub beżowych jaj o masie około 23 g. Należy je ponumerować (ołówkiem) i przechowywać w chłodnym, przewiewnym miejscu. Z chwilą, gdy wykazuje chęć do wysiadywania podkładamy jej do gniazda zwykle do 10 jaj (młodszym 6-8). Inni hodowcy mający małą liczbę kur (1-2), które składają je do różnych gniazd, nie odbierają im jaj, lecz czekają na moment kiedy któraś z nich po prostu na nich usiądzie.

Oczywiście nie brakuje tu wyzwań, bowiem nierzadko kury niosą się do tego samego gniazda (w tym nierzadko do wysiadującej je już kwoki) lub też zapalczywie szukają do tego celu innych, najdziwniejszych czasami zakamarków dostępnych na wybiegu lub w ogrodzie. Dlatego też nie brakuje zwolenników, którzy do rozrodu seram wykorzystują inkubator. Przy okazji przypomnę, że temperatura w czasie inkubacji kurzych jaj powinna wynosić 37,8°C, a wilgotność 65%. Ten ostatni parametr zwiększamy do 75% w ostatniej dobie inkubacji. U rasowych osobników okres sztucznej inkubacji jest krótszy niż u innych kur (normalnie to 21 dni) i wynosi 19-20 dni, stąd trzeba pamiętać, aby wcześniej przenieść jaja do komory klucia (!). Moim jednak zdaniem, w chowie amatorskim, ze względu na możliwość poczynienia ciekawych obserwacji należy zawsze dążyć do lęgów naturalnych. Kwoka musi oczywiście mieć zapewnione ustronne miejsce i spokój w czasie wysiadywania jaj. Co ciekawe, w tym czasie kogut może przysiadać w obrębie gniazda, koło partnerki, o ile nie ma akurat innej, wolnej kury, którą mógłby adorować i dreptać z nią po ogrodzie/wybiegu.

Generalnie seramy dobrze i wytrwale wysiadują jaja, ale zdarza się, że młoda, niedoświadczona kurka ma problemy z równomiernym ogrzaniem wszystkich. Wskutek tego niechybnie dochodzi do zamarcia zarodków w tych najbardziej wyziębionych. Po około tygodniu od rozpoczęcia wysiadywania warto prześwietlić jaja, usuwając niezapłodnione lub z martwymi embrionami. Powody tego niekorzystnego stanu rzeczy mogą być rozmaite: znaczne zabrudzenie jaj kałomoczem, zbyt długie ich przechowywanie (ponad 10 dni), w tym w niewłaściwych warunkach (zbyt ciepło lub zbyt zimno), a ponadto zakażenia drobnoustrojami chorobotwórczymi, bliskie pokrewieństwo rodziców, geny śmiercionośne, czyli letalne (bywa, że się ujawniają u rasowych kur), zbyt młody lub zbyt zaawansowany wiek rodziców, braki żywieniowe itp.

Masa ciała wyklutego pisklęcia wynosi około 14,5g. Matka otacza potomstwo zwykle troskliwą opieką. Trzeba pamiętać, że kurczęta seramy są dość wrażliwe na niesprzyjające czynniki środowiskowe (zimno, wilgoć), stąd trzeba je odpowiednio przed nimi chronić. Pierwsze pióra, którymi są lotki I rzędu wykształcają się już w pierwszym tygodniu życia młodego osobnika. Całkowicie zaś opierzony jest on około 7 tygodni później. Szybkie tempo wzrostu piskląt utrzymuje się do około 14 tygodnia, po czym wyraźnie spada. W żywieniu przychówku stosujemy te same pasze lub pokarmy tradycyjne (np. siekane, ugotowane na twardo jajo kurze), co w przypadku innych gatunków kur.

Dobrze wiedzieć, że przodkiem kury domowej (Gallus gallus domesticus) i protoplastą wszystkich jej ras uzyskanych w wyniku wieloletniej pracy hodowlanej (selekcja, kojarzenia twórcze itp.) jest kur bankiwa (Gallus gallus). Jego ojczyzną są lasy z gęstym poszyciem Azji Południowo-Wschodniej oraz północno-wschodnich rejonów Indii. Został on udomowiony około 8000 lat temu. Co ciekawe, początkowo celem udomowienia nie była żadna cecha produkcyjna jak mogło by się wydawać (np. nieśność lub masa ciała), ale agresja i wojowniczość kogutów.

Linki do filmików na kanale YT autora:

Hodowla kurek rasy serama to niezwykle pasjonująca przygoda hodowlana, dająca hodowcy bardzo dużo zadowolenia. Można obserwować je godzinami, wyciągać ciekawe wnioski i formułować spostrzeżenia hodowlane. I to wszystko niezależnie od pory roku, choć oczywiście ukoronowaniem każdej hodowli jest okres lęgów. To one są najbardziej fascynujące, a pojawiające się na świecie kurczaczki to wymowny (bo także w wymiarze religijnym) symbol pojawiającego się życia.

Życzę wszystkim hodowcom kuraków powodzenia w ich hodowli!

Wielkopłetw czarny (Macropodus spechti) – rozród

O tytułowym gatunku pisałem już kiedyś tu:

Wielkopłetw czarny (Macropodus spechti)

W tym poście skupię się bardziej na rozmnażaniu omawianych ryb, które należą oczywiście do rodziny guramiowatych (Osphronemidae) i w naturze zamieszkują głównie wody Wietnamu. Pisałem uprzednio, że według moich obserwacji samce wielkopłetwa czarnego są bardziej agresywne w czasie tarła i że szczególnie ryzykowne jest zestawienie ich z niedojrzałą do rozrodu samicą. Może to bowiem skończyć się jej mocnym poturbowaniem. Niemniej, miałem ostatnio parę, która zupełnie odbiegała od tego schematu. Ale po kolei… W jednym z warszawskich zoologów wypatrzyłem dorodne, czarne wielkopłetwy. Były wśród nich zarówno atrakcyjnie wybarwione samce, jak i pękate samiczki. Bez wahania kupiłem najładniejszą parkę.

Ryby umieściłem w dojrzałym zbiorniku o pojemności 30 l, wypełnionym dość miękką wodą (8°n), o temperaturze 24°C i odczynie obojętnym. Dno pokryte było cienką warstwą żwirku, a na jednym korzeniu uczepiona była spora kępa anubiasa. Ponadto cały zbiornik był gęsto usłany rogatkiem sztywnym i moczarką argentyńską (luźno pływające). Jego oświetlenie (belka LED, 11 W) było zatem znacznie przytłumione.  Mały, wewnętrzny filtr gąbkowy bez obudowy i napędzany brzęczykiem zapewniał minimalny ruch wody. Jej poziom wynosił 18 cm.

Po wpuszczeniu do zbiornika tarliskowego para od razu przejawiała dużą aktywność, nie wykazując przy tym żadnej płochliwości. Samiec był bardzo łagodny wobec partnerki, ale idylla ta skończyła się to po trzech dniach. Rozpoczęło się bowiem budowanie przez niego pienistego gniazda, które wkomponowane było w górną część anubiasa sięgającego powierzchni wody i przyobleczonego zwojami rogatka. Mleczak w gwałtownych zrywach co i raz uderzał w samicę, zwłaszcza wtedy, gdy ta zbytnio zbliżyła się do gniazda. Trwało to kilka dni, po czym samiec ukończył budowę pokaźnego gniazda (było wysokie na 2 cm!) i, o dziwo, zupełnie przestał okazywać partnerce jakąkolwiek wrogość.

Ryby odbyły tarło dość skrycie, pod wieczór. W czasie licznych aktów płciowych mleczak charakterystycznie owijał się wokół przedniej połowy ciała partnerki. Podniecone ryby drżąc przez chwilę uwalniały gamety – komórki jajowe i nasienie. Ikra jest lżejsza od wody i sama wypływa pod gniazdo. Te ziarenka, które zbytnio od niego zniosło samiec (samica nie była tu zaangażowana) zbiera do pyska i utyka w gnieździe. Po zakończeniu godów tradycyjnie mleczak przejmuje opiekę nad gniazdem i jego zawartością.

Jednakże, moja ikrzyca, która wcześniej poznała co znaczy brutalność samca podczas zalotów teraz  pływała zupełnie spokojnie i to w pobliżu gniazda. Samiec nigdy jej nie zaatakował, a przynajmniej ja tego nie zaobserwowałem. Nie jest to częste zjawisko, bowiem u wielkopłetwów, w tym szczególnie u wielkopłetwa wspaniałego (Macropodus opercularis) (patrz linki na końcu wpisu) bardzo często zdarza się, że samiec nie toleruje samicy po tarle. Rzadko jest inaczej, ale bywa też tak, że mleczak pozwala partnerce na pomaganie mu w budowie gniazda. U mnie samiec wyraźnie złagodniał po tarle i nic się w tym względzie nie zmieniło nawet po pojawieniu się larw. W tym momencie jednak odłowiłem obydwa tarlaki do innego zbiornika.

Wylęg larw następuje po około 36 godzinach. Przez dalsze 36-48 godzin zwisają one swobodnie uczepione gniazda, a następnie zaczynają pływać i żerować. Wylęg jest bardzo drobny (ok. 3 mm). Przez pierwszy tydzień najlepiej jest karmić go tzw. pyłem, czyli wyhodowanymi na pożywkach organicznych lub z gotowych preparatów pierwotniaki, a także wrotki i larwy oczlika.

Od 8 dnia można skarmiać najdrobniejszymi larwami solowca oraz węgorkami „mikro” lub bananowymi. Niektórzy hodowcy w żywieniu narybku z powodzeniem stosują od samego początku zawiesinę z ugotowanego na twardo żółtka jaja kurzego i/lub drożdży. Wiąże się to jednak z niebezpieczeństwem przekarmienia, które pociąga za sobą zepsucie się wody i utratę całego przychówku. Dobrej jakości pokarmy sztuczne dla narybku typu prestarter, first bite lub fluid są także godne polecenia, ale zwykle nie wykarmia się na nich zbyt dużego odsetka młodych.

Inną karmą przeznaczoną dla starszego potomstwa może być tzw. przecier. W celu jego przygotowania mieszamy ze sobą starannie zmiażdżone pomiędzy szklanymi płytkami rureczniki, larwy ochotek i doniczkowce. Całość przeciskamy następnie przez płócienną szmatkę, a uzyskaną masę przenosimy do niewielkiego naczynia (np. szklanki lub małego słoika). Zalewamy wodą i intensywnie mieszając dodajemy (do chwili aż wytworzy się drobniutka, mglista zawiesina) szczyptę suchej, markowej karmy pylistej, bądź ociupinkę ugotowanego na twardo i rozgniecionego żółtka jaja kurzego. Odczekujemy kilka minut aż większe cząstki opadną na dno i za pomocą strzykawki lub pipety pobieramy najdrobniejszą zawiesinę z warstwy przypowierzchniowej.

Do końca drugiego tygodnia życia młode nie mają jeszcze wykształconego labiryntu i oddychają tlenem rozpuszczonym w wodzie. Dlatego też bardzo ważne przy ich wychowie jest stałe napowietrzanie (strumień powietrza nie może jednak być za silny, aby zbytnio nie męczył rybek, co może doprowadzić nawet do ich śmierci). Początkowo codziennie, a potem co 2-3 dni czyścimy dno zbiornika usuwając wszelkie zalegające na nim pozostałości organiczne. Ubytek wody uzupełniamy partią świeżej i odstanej, o takiej samej temperaturze. Rygorystyczne przestrzeganie powyższych zaleceń pozwala na utrzymanie dobrej jakości wody, co przy obfitym żywieniu jest bardzo ważne. Do zbiornika z podrośniętym narybkiem można także wpuścić kilka małych (1-1,5 cm) zbrojników lub ślimaków zatoczków, które wyjedzą wszelkie resztki karmy.

Drugi krytyczny okres w wychowie ma miejsce w trzecim tygodniu życia młodych. Jest to bowiem moment, gdy zaczyna się u nich wykształcać narząd błędnikowy (labirynt) i młode rybki przechodzą na oddychanie powietrzem atmosferycznym. W tym czasie hodowca musi bezwzględnie zadbać o to, aby temperatura powietrza nad wodą była jak najbardziej zbliżona do ciepłoty wody (najlepiej taka sama). Akwarium musi być zatem dobrze przykryte i nie narażone na przeciągi (np. w czasie czyszczenia, gdy zdjęta jest pokrywa).

Na koniec pamiętajmy, że prawdziwie ciemne ubarwienie wielkopłetwów czarnych występuje dopiero w odpowiednich warunkach środowiskowych (dużo roślin, stonowane oświetlenie, ciemne podłoże oraz urozmaicone żywienie). Dobre samopoczucie i kondycję ryb można rozpoznać, m.in. po intensywnej, pomarańczowo-czerwonej barwie wydłużonych promieni płetw brzusznych (zwłaszcza u samca).

Więcej o wielkopłetwach można przeczytać tu:

Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis) i nie tylko, cz. I. Chów
Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis) i nie tylko, cz. II. Rozród

Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis) i nie tylko, cz. II. Rozród

Neolamprologus calliurus – chów i rozród

Ten jakże piękny (największą rolę odgrywają tu barwy poboczne) i kształtny muszlowiec pochodzi oczywiście z jeziora Tanganika, a jego nazwa w języku angielskim brzmi: Calliurus Shelldweller. W naturze zamieszkuje w jeziorze strefę przejściową o podłożu piaszczysto-skalistym na głębokości od 10 do 40 metrów. Środowiskiem preferowanym przez samice są luźno rozrzucone na dnie muszle, w tym także te znajdujące się w nieckach utworzonych przez inny gatunek – Neolamprologus callipterus. Ten ostatni pełni w nich, w pewnym sensie, rolę „strażnika” chroniącego muszlowce przed drapieżnikami. Razem z „kaliurusami” miejsce skupienia muszli zajmować może także Telmatochromis vittatus. Z kolei samce N. calliurus zajmują kryjówki pomiędzy kamieniami/skałkami. Ich terytoria obejmują kilka, kilkanaście muszli, w których znajdują się samice. Jest to bowiem gatunek z natury haremowy. Ikrzyca spędza większość czasu w kryjówce, podczas gdy mleczak patroluje rewir wokół, będący jego terytorium.

W akwarium omawiane ryby dość umiarkowanie strzegą swego rewiru i kryjówki. Samce nierzadko walczą między sobą, niemniej dość szybko ustala się między nimi hierarchia, o ile zbiornik jest duży i odpowiednio urządzony (liczne kryjówki). W nieodpowiednich warunkach środowiskowych walki mogą przybierać na sile i być cokolwiek brutalne. Także samice bywają wobec siebie od czasu do czasu zadziorne. Mimo pokaźnych rozmiarów samca wzajemne relacje pomiędzy partnerami są dość łagodne. Jednakże, po przeniesieniu w nowe miejsce, ryby wykazują zwykle wzmożoną płochliwość. Bywa, że samica przez kilka kolejnych dni nie wychodzi z muszli, a samiec zza kamieni. Towarzystwem dla „kaliurusów” w zbiorniku mogą ewentualnie być inne gatunki muszlowców, np. Neolamprologus similis, Lamprologus callipterus, a także przedstawiciele rodzajów Telmatochromis, Altolamprologus.

Dla pary ryb powinno się przeznaczyć zbiornik o pojemności co najmniej 80 l; dla niedużego haremu – min. 150 l, najlepiej długi i niezbyt wysoki. Jako podłoże stosujemy tradycyjnie 4-5 cm warstwę piasku o średniej granulacji. I teraz, najbardziej zbliżone do naturalnych warunki (a do stworzenia takowych każdy prawdziwy akwarysta powinien zawsze dążyć) są wówczas, gdy na dnie akwarium umieścimy dla samic – muszle tanganickiego ślimaka Neothauma tanganyicense (najlepiej, co najmniej dwie na każdą), a dla dorosłego samca – kamienie ułożone tak, aby tworzyły dogodne kryjówki. Chcąc obserwować naturalne zachowania „kaliurusów” należy zadbać o to, aby muszle nie były zbyt duże. Powinny one mieć średnicę otworu wejściowego pozwalającą samicy na swobodny dostęp do ich wnętrza, zaś całkowicie uniemożliwiać wpłynięcie do niej samcowi. W warunkach akwariowych hodowcy dla swojej wygody stosują często zamiennie muszle pospolitego ślimaka winniczka dla samic oraz większe muszle, niepochodzące od ślimaków z jeziora Tanganika dla samca. Niemniej trzeba zdawać sobie sprawę, że takie postępowanie stoi w sprzeczności do zachowań i biologii ryb prezentowanych w środowisku naturalnym. Pamiętajmy ponadto, aby w zbiorniku nie używać wyłącznie dużych muszli, gdyż samiec będzie miał wówczas łatwy dostęp do kryjówki samicy. Ta ostatnia, w wyniku niepokojenia, będzie żyła w ciągłym stresie. Także ewentualny narybek znajdujący się w muszli może zostać przez samca pożarty.

L. calliurus można utrzymywać parami lub w haremie. Ten ostatni system jest, jak wspomniano, bardziej bliski naturze, gdzie na jednego samca może przypadać nawet 12 samic (w warunkach akwariowych ich liczba może wynosić 2-5). Raczej nie polecamy umieszczania w jednym zbiorniku dwóch samców chyba, że w znacznie większym litrażu (200 l i powyżej). Woda powinna być w miarę twarda (do 23°n), o odczynie zasadowym (pH 7,5-9,0) i temperaturze 23-26°C. Wydajna filtracja i jej dobre natlenienie oraz regularne, cotygodniowe podmiany około 10-15% objętości na świeżą, ale odstaną to podstawa zachowania optymalnego dobrostanu naszych podopiecznych.

Neolamprologus calliurus to zooplanktonożerca. Mimo to, w akwarium ryby będą chętnie zjadały wszelkie karmy suche (szczególnie płatkowe, ewentualnie bardzo drobny granulat) oraz drobne bezkręgowce – mrożone lub żywe. Wskazane jest aby pokarm przepływał nad skupiskiem muszli. Ryby wyłapują go wówczas z toni wodnej, co jest preferowanym sposobem pobierania pokarmu w środowisku naturalnym.

Jasnobrązowo-cielisto-szarej barwy ciało ryby jest nieco wydłużone, z górnym położeniem dużego pyska. Samiec dorasta do 10 cm (w akwarium może być nawet większy) i ma przepiękny lirowaty ogon (stąd nazwa łacińska: kallos – piękny, oura – ogon), żółtą (lub żółto-pomarańczową) plamę na głowie (może być ona różnej wielkości w zależności od odmiany – od niewielkiej plamki po tzw. kapturek zakrywający przednią część głowy) oraz niebiesko-fioletowe, metaliczne kreski (pod oczami i na wargach). Samica osiąga zwykle nie więcej niż 4 cm, a jej płetwa ogonowa ma prostą krawędź. Niekiedy tułów tej ostatniej upstrzony jest rozlanymi, ciemniejszymi plamami, co nadaje jej ciału marmurkowaty wygląd. Owe plamy mogą również przybierać formę ciemniejszych pasów, szczególnie w okresie godowym. U obydwu płci, na końcu wieczka skrzelowego, za płetwą piersiową, znajduje się zwykle mniej lub bardziej widoczna czarna plama.

To samica inicjuje zaloty i prowokuje samca do tarła. Obie ryby mogą wówczas wykonywać szereg drgań i potrząsań ciałem. Tarło składa się z kilku aktów płciowych. Podczas każdego z nich ikrzyca składa wewnątrz muszli partię jaj, które samiec zapładnia nie wpływając jednak do jej wnętrza. W sumie może zostać złożonych kilkadziesiąt ziaren ikry – u pierwszego autora było to zawsze między 30 a 40 sztuk. Czasami jednak zdarzają się większe mioty. Po tarle samica sumiennie się nimi opiekuje (potem także larwami), podczas gdy samiec patroluje rewir wokół gniazda. Ten ostatni może odbywać jednocześnie kilka tareł z samicami, które są w jego haremie. Po opuszczeniu kryjówki narybek trzyma się w gromadzie, pływa nad dnem i rozłożonymi na nim elementami wystroju, np. kamieniami. W momencie jakiegokolwiek zagrożenia młode natychmiast przywierają nieruchomo do dna. Osobniki rodzicielskie zupełnie nie interesują się dalszym losem swego potomstwa. Całkowicie je ignorują, nie szkodząc mu jednak w żaden sposób. Niemniej, inne dorosłe ryby (tego lub innego gatunku muszlowców), a także starsze rodzeństwo, które akurat znajduje się w zbiorniku mogą na nie polować. Pierwszy autor zawsze odławiał rodziców i odchowywał młode w akwarium, w którym doszło do tarła.

Młode są nietrudne do wykarmienia. Prawidłowo karmione rosną dość szybko i całkiem równomiernie. Po około tygodniu ich płochliwość stopniowo zanika. Początkowo dobrze jest je karmić karmą żywą (np. wrotki), suchą (prestartery, w tym także te dla innych gatunków jajorodnych i żyworodnych). Po kilku dniach możemy już podawać larwy solowca (należy pamiętać, aby nie było wśród nich pustych, pozostałych po wylęgu skorupek jajowych, których zjedzenie może prowadzić do zadławień i padnięć wśród narybku) i nicienie „mikro”, naprzemiennie z mrożonkami (moina, bosmina, wrotka) oraz doskonale przepłukanymi i starannie miażdżonymi na szkle rurecznikami. W wieku 3-4 tygodni można przenieść je do większego zbiornika z dobrze filtrowaną i regularnie podmienianą wodą.

 

Narybek w trzecim tygodniu życia

Więcej o opisywanym gatunku można przeczytać w artykule Huberta Zientka i Lechosława Łątki pt. „ Neolamprologus calliurus – piękny i ciekawy muszlowiec, Magazyn Akwarium: 2023, 5 (201), s. 84-98, https://magazynakwarium.pl/

Kilkudniowy narybek N. calluurus

Garbacz hełmiasty (Steatocranus casuarius) – rozród

Samiec jest o 2-3 cm większy od samicy i dorasta do około 12 cm (przeciętnie w akwarium). Ma także bardziej masywną budowę ciała, a na jego głowie widnieje zdecydowanie pokaźniejszych rozmiarów garb tłuszczowy, który powiększa się wraz z wiekiem osobnika i zajmowaniem przez niego lepszej pozycji w ewentualnej hierarchii stada. U wyrośniętych mleczaków promienie płetw nieparzystych są zwykle bardziej wydłużone. Najlepiej jeśli para ryb dobierze się samoistnie pośród grupy młodych, ale już dorosłych, niespokrewnionych ze sobą osobników. Takie pary są bardzo trwałe (niektórzy autorzy twierdzą, że łączą się one ze sobą na całe życie) w przeciwieństwie do zestawianych przez hodowcę.

Optymalne parametry fizyko-chemiczne wody w zbiorniku tarliskowym to: twardość ogólna do co najwyżej 10°n, odczyn kwaśny (pH 6,0-6,5) i temperatura 27-28°C. Okres godowy zwiastuje nerwowe zachowanie się pary – ryby mogą kopać wgłębienia w podłożu (jednakże jego brak nie pociąga za sobą żadnych negatywnych konsekwencji), zazwyczaj przy lub wręcz pod grotą, kamieniem itp. Tarło ma skryty przebieg i odbywa się najczęściej wewnątrz osłoniętej kryjówki. Na jej stropie i ścianach samica zwykle składa od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu żółtopomarańczowych, lepkich jaj. W przypadku młodych tarlaków pierwsze mioty być znacznie mniej liczne – nawet niewiele ponad 20 osobników.

Wylęg larw następuje po około 5 dniach. Drugie tyle potrzebują one na strawienie zawartości woreczków żółtkowych. Początkowo narybek wyprowadzany jest z kryjówki tylko na krótko. Zarówno samiec, jak i samica mają na niego baczne oko, choć tarlaki (zwłaszcza młode) z reguły unikają otwartej wody i wolą przemieszczać się pod osłoną kryjówek. Takim zalęknionym parom trzeba zapewnić absolutny spokój.

Rodzice z furią atakują każdego intruza (zwłaszcza współplemieńca), który za bardzo zbliżył się do potomstwa. Ich opieka może trwać kilka, a nawet kilkanaście tygodni. Młode z danego tarła tolerowane są (zwykle) nawet wówczas, gdy  w zbiorniku pojawi się kolejne pokolenie rodzeństwa (niemniej starsze potomstwo może pożerać młodsze). Początkowo narybek jest płochliwy, trzyma się dna lub litej powierzchni przedmiotu leżących na dnie i często chowa się w kryjówce. Jest jednak na tyle duży, że bez problemu pobiera od samego początku larwy solowca, rozdrobnione karmy suche, węgorki bananowe i „mikro”, mrożonki (moina, wrotka, bosmina itp.), naprzemiennie z markową karmą suchą przeznaczoną dla pielęgnic tej grupy wiekowej.. Wskazane jest dolewanie do zbiornika z nim tzw. zielonej wody, zawierającej kultury namnożonych w niej pod wpływem intensywnego oświetlenia (głównie promieniami słonecznymi) zielenic (Chlorophyta sp.) i euglenin (Euglenophyta).

Po tygodniu można podawać starannie przepłukane i drobniutko posiekane rureczniki, mrożony lub żywy zooplankton, zwłaszcza oczlika. Młode garbacze rosną szybko, o ile mają zapewnione optymalne warunki środowiskowe – prawidłowe żywienie i regularne podmiany wody. Ta ostatnia musi być także dobrze filtrowana i napowietrzana. Po miesiącu od rozpoczęcia pływania osobniki młodociane mierzą około 1-1,5 cm.

Samica garbacza hełmiastego z narybkiem

Podchowany narybek garbacza hełmiastego

Więcej o omawianym gatunku można przeczytać w artykule autora pt. „Gębacz trójbarwny (Astatotilapia burtoni) – afrykański żarłok i owofil”, Magazyn Akwarium: 2023, 5 (201), s. 84-62, https://magazynakwarium.pl/

„Pigmejski jeż afrykański” (Atelerix sp.). Rozród i nie tylko

Płeć u jeża łatwo jest określić. Samica jest większa i masywniejsza, ma ujście cewki moczowej położone blisko odbytu. U samca zewnętrzne narządy płciowe leżą znacznie wyżej – na brzuchu – i cokolwiek przypominają pępek.Młodego, oswojonego osobnika chwytamy w ten sposób, że zagarniamy go od spodu obiema rękami, złączonymi na dole i mniej lub bardziej rozchylonymi u góry. W przypadku dorosłego zwierzęcia zwiniętego w kulę dłonie dobrze jest  osłonić rękawiczkami.

Osobniki rodzicielskie powinny być całkowicie zdrowe, we właściwym wieku, mieć odpowiednią wielkość i masę ciała (pełny rozwój somatyczny, brak wad wrodzonych), przejawiać właściwy dla płci i gatunku behawior (np. ruchliwość, temperament, libido itp.) oraz znajdować się w tzw. kondycji hodowlanej (brak zarówno otłuszczenia, jak i wychudzenia organizmu). Pierwsze w życiu krycie samicy nie powinno mieć miejsca zbyt wcześnie (do rozrodu mogą przystępować osobniki co najmniej półroczne), jak i zbyt późno (po ukończeniu 1,5 roku życia), gdyż może to spowodować trudności porodowe. W skrajnych przypadkach może nawet dojść do śmierci starszej matki pierwiastki i i(lub) noworodków z powodu zmniejszenia elastyczności spojenia łonowego, spowodowanego wiekiem osobnika (zbyt wąski kanał porodowy, aby płody wydostały się bezpiecznie na zewnątrz).

Jeże osiągają dojrzałość płciową już między 2. a 3. miesiącem życia (samce wcześniej). Samicę łączymy z samcem zwykle na kilka dni, najdalej na 2 tygodnie, o ile pomiędzy zwierzętami nie dochodzi do walk. Owulacja u jeży jest prowokowana (kontaktem z samcem). Samiec pozostawiony z samicą może ją stresować ciągłym nękaniem i chęcią kopulacji, a w momencie pojawienia się młodych – zagrażać ich zdrowiu i życiu. Niemniej u wielu hodowców widywałem bardzo zgodne pary, które przez cały czas przebywały razem bez okazywania sobie najmniejszej agresji. Jeden z moich samców był do tego stopnia łagodny, że nawet spał razem z młodymi w kryjówce nie robiąc im żadnej krzywdy. Niemniej trzeba tu zawsze zachować daleko idącą czujność.

Ciężarnej samicy należy zapewnić bezwzględny spokój i urozmaicone żywienie oraz stały dostęp do wody. Nie wolno jej w tym czasie chwytać, przenosić, brać na ręce, transportować itp. Przeciwwskazane są także zabiegi weterynaryjne i pielęgnacyjne, chyba że jest to bezwzględnie konieczne. U samicy, która przeżywa silny stres może dojść do poronienia płodów. Bywa także, choć rzadko, że zagryza ona młode lub porzuca je. Ciąża trwa zwykle 30-43, średnio 35 dni. W miocie rodzi się 1–10 (najczęściej 3–5) młodych. Jeże są gniazdownikami – rodzą się ślepe, głuche i bezradne. Masa ciała noworodków wynosi zwykle około 10 g. Ich kolce początkowo są mało widoczne (białe i miękkie), pokryte błoną. Ta ostatnia wysycha po kilku godzinach po porodzie co sprawia, że kolce twardnieją.

Jeżyki zaczynają widzieć w 15-17 dniu życia. W czwartym tygodniu zaczynają wyżynać się im zęby mleczne. Miesięczne zaczynają opuszczać kryjówkę. Młode nadają się do odsadzenie od matki po około 7 tygodniach. W tym czasie można je po raz pierwszy odrobaczyć. U młodych osobników występuje zjawisko zwane z jęz. angielskiego quilling. Jest to okresowa wymiana danej partii słabszych kolców wyrosłych we wczesnym okresie życia na kolce stałe – twarde i mocne (ta wymiana może trwać do góra 6-go miesiąca życia). Potem, w swoim dorosłym życiu, jeż jeszcze kilkakrotnie wymienia igły na nowe. W czasie tego procesu jego skóra jest podrażniona co powoduje świąd i zmusza zwierzę do częstego drapania się.

W przypadku śmierci samicy noworodki można próbować wykarmić samemu. Najlepszym rozwiązaniem jest wówczas podawanie im specjalistycznego preparatu mlekozastępczego i postępowanie zgodnie z załączoną ulotką informacyjną. Oseska karmimy pipetą lub strzykawką ze specjalną gumową końcówką do momentu aż spożyje stosowną do wieku ilość pokarmu w danym interwale czasowym. Każdorazowo po nakarmieniu należy także wykonać opuszkami palców delikatny masaż powłok brzusznych. Nie powinno się dopuszczać do więcej niż dwóch, a co najwyżej trzech porodów w roku, o ile kondycja samicy jest zadowalająca.

U jeży ważne jest okresowe skracanie pazurów oraz ewentualne usuwanie włosów z powierzchni podeszwowych kończyn (aby nie zawijały się wokół palców co może prowadzić do zaburzeń ukrwienia i martwicy tkanek), a także odrobaczane (z pomocą fachowca, lekarza weterynarii). Higiena przypadkowo zabrudzonej skóry i kolców (sporadyczne przypadki) polega na wykąpaniu zwierzęcia w wodzie o temperaturze około 35°C z użyciem szarego mydła (najbezpieczniej). Można pomagać tu sobie miękką szczoteczką do zębów. Do wody warto dodać kilka kropli oliwki dla niemowląt. Po kąpieli nieodzowne jest dokładne spłukanie i osuszenie ciała (ręcznik, szmatka).

Kiedy jeż napotyka przedmiot o nieznanym sobie smaku lub zapachu, zaczyna go lizać, co pobudza obfite wydzielanie pienistej śliny. Następnie, wyginając się osobliwie, rozprowadza ją po całym ciele, głównie po kolcach, chcąc najwyraźniej przybrać zapach/smak obcego przedmiotu. Powód takiego dziwnego zachowania, zwanego po angielsku self-anointing lub scent marking (samonamaszczenie, znakowanie zapachem), nie jest dokładnie znany. Być może chodzi tu o zabezpieczenie się przed nieznaną, obcą substancją poprzez stopniowe i powolne zaznajamianie z nią układu immunologicznego lub użycie jej w charakterze kamuflażu (przejmowanie zapachów z otoczenia) lub jako odstraszacza potencjalnych napastników. Jeszcze inni badacze sądzą, że jest to część rytuału godowego, mającego na celu zwrócenie uwagi partnera seksualnego.

Osobliwą chorobą omawianych ssaków jest zespół chybotliwego jeża (ang. Wobbly Hedgehog Syndrome, WHS). Jej przyczyna jest nie do końca znana, a leczenia brak. Choroba przypomina stwardnienie rozsiane u człowieka. Ma charakter przewlekły, postępujący, zapalny i zwyrodnieniowy, a uszkodzeniu ulega tkanka nerwowa. Doprowadza to do osłabienia, zaniku mięśni i upośledzenia motoryki ciała oraz rozwinięcia charakterystycznych objawów – zaburzeń równowagi, postępującego porażenia kończyn, zwłaszcza miednicznych, problemów z chodzeniem i staniem (chwiejność), przechylania się na boki, czasami drżenia, wytrzeszczu gałek ocznych lub drgawek. Choroba ma podłoże genetyczne, prawdopodobnie autoagresywne. Chore osobniki chudną i wymagają troskliwej opieki pod czujnym okiem lekarza weterynarii, specjalisty od zwierząt nieudomowionych.

Jak wspominałem w cz. I dotyczącej chowu i pielęgnacji „pigmejski jeż afrykański” to nazwa jedynie potoczna. Odnosi się bowiem zarówno do afrojeża białobrzuchego, zwanego czteropalczastym (Atelerix albiventris, ang. White Bellied Hedgehog lub Four-toed Hedgehog), jak i do mieszańca międzygatunkowego (hybrydy) uzyskanego w wyniku krzyżowania tego pierwszego z afrojeżem algierskim, zwanym północnoafrykańskim (Atelerix algirus, ang. North African Hedgehog lub Algerian Hedgehog). Pierwszy zamieszkuje Afrykę Subsaharyjską i Wschodnią, drugi Afrykę Północną, a także ciepłe rejony Europy Zachodniej, np. Hiszpanię, Francję. Być może do krzyżowania zostały użyte jeszcze inne gatunki.

Link do części pierwszej, poświęconej zasadom chowu i pielęgnacji znajduje się tutaj:

Garbacz hełmiasty (Steatocranus casuarius) – chów

Ta osobliwa ryba należy do rodziny pielęgnicowatych (Cichlidae). Mimo skromnego ubarwienia (rozmaite odcienie szarości i brązu z niekiedy oliwkowym lub sinym odcieniem) odznacza się nietuzinkowym wyglądem zewnętrznym, specyficznym poruszaniem się i ciekawym behawiorem. W języku angielskim zwana jest: Lionhead-, Humphead-, Buffalo- lub Blockhead Cichlid. W dobrych warunkach środowiskowych garbacze mogą dożyć nawet 8 lat. W naturze zasiedla dolny i środkowy bieg rzeki Kongo na obszarach DRK i Republiki Konga, a także Basen Malebo (dawniej Stanley Pool).

Cechami wyglądu zewnętrznego ryby, które najbardziej rzucają się w oczy są: duża głowa z mniejszym lub większym na niej guzem/garbem tłuszczowym, duże oczy z tęczówką zabarwioną na turkusowo (względnie zielonkawo), mocne i mięsiste wargi, długa płetwa grzbietowa oraz wydłużone, relatywnie niskie i lekko spłaszczone ciało. Po jego bokach widać niekiedy 4-5 szerokich, pionowych, ciemnych pasów (względnie jasnoszarych). Innym razem można z kolei dostrzec nieregularne, jaśniejsze plamy.

Gatunek monogamiczny, prądolubny (reofilny), terytorialny oraz dość płochliwy i umiarkowanie agresywny. Przejawia aktywność głównie w przydennej strefie zbiornika tym bardziej, im silniejszy jest prąd wody w zbiorniku. Garbacze są do tego niejako zmuszone, gdyż mają silnie zredukowany pęcherz pławny, co jest ewolucyjnym przystosowaniem do silnego nurtu wody. Ciało ryby jest wówczas cięższe co zapobiega unoszeniu go i ewentualnemu porwaniu przez prąd wody. Jednakże konsekwencją takiej budowy anatomicznej organizmu jest specyficzny sposób poruszania się – zwierzęta te wykonują zazwyczaj krótkie, nierówne, aczkolwiek zdecydowane i niewątpliwie mniej lub bardziej nerwowe skoki – susy (szczególnie podczas karmienia). W przeciętnym jednak akwarium, ze standardową filtracją pielęgnice te wielokrotnie zapuszczają się w środkowe warstwy toni (unikając wszakże tej przypowierzchniowej), gdzie pływają w charakterystyczny, opisany wyżej sposób.

Są to ryby wszystkożerne i bardzo żarłoczne. Łapczywie rzucają się na pokarm co widać na jednym z filmików. W ich diecie nie powinno zabraknąć komponenty roślinnej (chętnie jedzą m.in. glony, spirulinę). Jej podstawą są jednak karmy pochodzenia zwierzęcego (mrożone i żywe) oraz suche, markowe granulaty i/lub płatki. Preferują dojrzałe, długo już działające akwaria. W naturze garbacze chętnie zeskrobują tzw. aufwuchs, czyli peryfiton, na który składają się zespoły drobnych organizmów roślinnych (glony, w tym jednokomórkowe okrzemki) i zwierzęcych (wrotki, pierwotniaki, małe skorupiaki), zamieszkujących różnorakie podłoża znajdujące się w wodzie, ale niebędące dnem. Naszych podopiecznych w żadnym wypadku nie wolno przekarmiać, co w perspektywie (raczej bliższej niż dalszej) może skończyć się dla nich chorobą lub nawet śmiercią. Ponadto otłuszczone osobniki nie są skore do rozmnażania się. Dobrą praktyką jest jeden dzień w tygodniu całkowitej głodówki.

Z uwagi na rozmiary ciała dla pary dorosłych ryb należy przeznaczyć co najmniej 180 l zbiornik. Powinien być on wyposażony w rozmaite kryjówki (przewrócone na bok doniczki, ceramiczne rurki, groty skalne, korzenie, kokosy, konstrukcje z kamieni tworzące większe szczeliny itp. Jako podłoża najlepiej jest użyć grubszego piasku. Niektórzy hodowcy układają na dnie sporą jego warstwę (6-7 cm) argumentując to skłonnością omawianych ryb do kopania. Jeśli zdecydujemy się na takie rozwiązanie to konstrukcje skalno-kamienne powinny być bardzo stabilne (np. złączone silikonem), aby nie runąć w momencie ich podkopania i destabilizacji. Rośliny nie są konieczne, ale ze względów dekoracyjnych oraz dobrego wpływu na jakość wody (pochłanianie m.in. związków azotu) warto pokusić się o uprawę gatunków twardolistnych (miękkolistne mogą zostać przez garbacze szybko obskubane, choć mchy pozostają nietknięte). Najlepiej jest sadzić je w pojemnikach, inaczej mogą zostać wykopane. Bezproblemowa za to jest uprawa taksonów pływających (pistia rozetkowa, różdżyca rutewkowa, wgłębka wodna, wąkrota itp.) lub luźno unoszących się w toni wodnej (moczarka, wywłócznik, rogatek, najas itp.). Z moich obserwacji wynika, że młode i dorastające osobniki nie podkopują specjalnie roślin, o ile mają zagwarantowane liczne kryjówki. Zdarza się natomiast, że ryby dorosłe upodobają sobie jakiś egzemplarz rośliny (np. lotos, żabienicę) i permanentnie obrywają pyskami liście.

Optymalne parametry fizyko-chemiczne wody przedstawiają się następująco: twardość do 15°n (średnio twarda), odczyn lekko kwaśny do lekko zasadowego (pH 6,5-7,5) i temperatura 24-26°C. Niemniej omawiany gatunek odznacza się dużą plastycznością i potrafi doskonale przystosować się do różnorodnych warunków środowiskowych (w tym do znacznie niższej twardości, odczynu i ciepłoty wody) poza oczywiście skrajnymi. Bardzo ważny dla właściwego dobrostanu garbaczy jest stały, zróżnicowany ruch wody w zbiorniku. Oczywiście nie powinno w nim zabraknąć także miejsc spokojniejszych. Oprócz zatem filtra zewnętrznego (wskazane jest zamontowanie deszczownicy) można zastosować także wewnętrzny, np. z głowicą typu powerhead lub kaskadowy, zamontowany na zewnętrznej krawędzi akwarium. W takich warunkach zwykle nie ma problemu z dobrym natlenieniem wody, choć w okresie letnich upałów hodowcy nierzadko uruchamiają dodatkowo napowietrzacz. Filtracja z kolei musi zapewniać przede wszystkim zerowy poziom związków azotu w wodzie. Zaniedbanie powyższych elementów dobrostanu środowiskowego naszych podopiecznych skutkuje ich złym samopoczuciem, zapadaniem na choroby a nierzadko kończy się upadkami. Doświadczeniu akwaryści mogą pokusić się o stworzenie rybom warunków najbardziej zbliżonych do naturalnych poprzez urządzenie akwarium w stylu cieku wodnego. Choć w literaturze nie brakuje ostrzeżeń przed jednorazowo zbyt obfitymi podmianami wody (>25%), to ja jednak nigdy nie zaobserwowałem u swoich ryb negatywnych tego skutków. Niemniej, zupełnie wystarcza im podmiana objętości wody rzędu 15%,  dokonywana raz w tygodniu, a nawet co dwa tygodnie, o ile filtracja działa prawidłowo.

Wystrój zbiornika dla garbaczy hełmiastych

Jako współmieszkańców zbiornika z omawianym gatunkiem unikamy innych przedstawicieli pielęgnicowatych, a także ruchliwych gatunków dennych. Obecność tych ostatnich niepokoi i zaburza dobrostan garbaczy. Za to dobrze koegzystują one z taksonami spełniającymi rolę tzw. dither fish, czyli przejawiającymi odmienne zachowania i biologię oraz zamieszkującymi inne partie toni wodnej w zbiorniku. I tak, z powodzeniem mogą być to afrykańskie świeciki (kongijski, wielkołuski, żółty), a w dużym litrażu także niektóre gatunki zbrojników lub sumokształtne giętkozęby, które z reguły zajmują swoje własne kryjówki. Zadaniem „dither fish” u garbaczy jest przede wszystkim zmniejszenie ich płochliwości, która nasila się zwłaszcza po przeniesieniu w nowe miejsce. Moim zdaniem ryby te są całkiem spokojne jak na pielęgnice. Niemniej, w okresie godowym, dobrane osobniki rodzicielskie powinno się trzymać, moim zdaniem, oddzielnie od pobratymców.  Z chwilą bowiem pojawienia się potomstwa niesnaski i waśnie mogą dość gwałtownie przybierać na sile przechodząc okresami w furię, co niepotrzebnie naraża inne osobniki na stres.

Karmienie garbaczy hełmiastych – pamiętajmy, aby nie przekarmiać ryb

Mewka japońska (Lonchura striata f. domestica) – a.d. 2023

O tych jedynych w swoim rodzaju ptakach pisałem na blogu już wielokrotnie. We wcześniejszych wpisach wspominałem m.in. o tym, że dzisiejsze mewki są zgoła odmienne od tych sprzed jeszcze 10-15 lat. Różnią się one wieloma cechami, niestety negatywnymi i dotyczy to szczególnie osobników przekrzyżowanych z chimerycznymi i znacznie bardziej wymagającymi odmianami wystawowymi. Kiedyś 6-7 młodych w gnieździe u danej pary nie było niczym nadzwyczajnym. Dziś to już niestety nieczęsty widok. Trudno powiedzieć, co oprócz złych kojarzeń (np. w bliskim pokrewieństwie) wpłynęło na taki stan rzeczy, ale proszę przeanalizować moje wcześniejsze wpisy. Być może w wyniku wielopokoleniowej hodowli ptaki te po prostu nabywają z czasem cech mniejszego lub większego wyradzania się (spadek płodności i troskliwości wobec potomstwa, wzrost agresywności, mniejsza żywotność i odporność na choroby i inne). Być może jest to proces niejako naturalny, ale jak wiadomo gatunek ten nie występuje w stanie wolnym w naturze i jest produktem sztucznym, wytworzonym w niewoli przez człowieka. Może przeto podlegać nieco innym prawom aniżeli protoplsaści gatunków żyjących w środowisku naturalnym (np. amadyn wspaniałych, zeberek, srebrnodziobków itp.).

Na początku sezonu, wiosną, nigdy nie planuję chowu w swoich wolierkach i klatkach mewek japońskich. Mimo to, bywa jednak, że do nich wracam z nostalgią, gdy tylko trafię na ptaki, które mi się po prostu spodobają. Tak było podczas minionego sezonu 2023, gdy u pewnego pseudohodowcy zobaczyłem 26 osobników siedzących w kupie w jednej, średniej wielkości klatce. Żal było patrzeć jak się męczą, więc pouczywszy właściciela (obiecał kupiłem od niego parkę. Co ciekawe, płeć określaliśmy starym sposobem zawieszania osobnika pomiędzy palcami, głową do góry i sposób ten mnie tutaj nie zawiódł.

Po wpuszczeniu pary do niedużej wolierki oczom moim ukazał się niecodzienny widok. Oto bowiem, zakupione ptaki nie umiały przeskoczyć z żerdki na żerdkę. Fruwały tylko nerwowo i przysiadały to na dachu budki, to znowu czepiały się siatki. Takie bowiem niekorzystne warunki miały u poprzedniego właściciela – nie było w klatce żerdek (zgroza!), tylko dwie budki wewnątrz, zawieszone  na bocznych, przeciwległych sobie bokach. Ruchliwe z natury mewki lądowały to na jednym, to na drugim daszku nie używając prawie wcale palców w pozycji chwytnej (chyba, że akurat, ale z rzadka obejmowały pręty klatki). Minęły dobre 3 tygodnie zanim zakupione osobniki nauczyły się u mnie normalnie siadać na żerdkach i utrzymywać na nich równowagę.

Zakupiona przeze mnie para mewek zagniazdowała z sukcesem dopiero w drugiej połowie lipca. Wcześniej samica wprawdzie zniosła 3 jaja, ale dwa były niezapłodnione, a z trzeciego wykluło się pisklę, które jednak nie było karmione i szybko padło. Drugi lęg miał jednak przebieg zgoła wzorcowy. Ptaki sumiennie wysiadywały jaja a potem karmiły trzy młode. Co ciekawe, bardzo chętnie zjadały wszelką zielonkę, a zwłaszcza liście mniszka lekarskiego, podczas gdy zupełnie ignorowały warzywa i owoce. Na szczęście dobrze pobierały mieszankę jajeczną – tradycyjną i suchą.

Kiedy chwalę się znajomym kolegom hodowcom, że uchowałem młode mewki japońskie, ci zwykle śmieją się żartobliwie żeby nie powiedzieć szyderczo. Traktują bowiem ten gatunek jako mało ambitny cel hodowlany, bez wyzwań, dobry dla dzieci i młodzieży 🙂 Być może tak jest, ale mewki to, moim zdaniem, osobliwe ptaki. Te w starym typie na szczęście trafiają się jeszcze w sprzedaży, zwłaszcza u zaawansowanych stażem hobbystów amatorów. I to u nich właśnie należy przede wszystkim szukać materiału hodowlanego. Odmiany zaś w typie czysto wystawowym to wyzwanie dla niejednego, doświadczonego nawet hodowcy. Miałem okazję doświadczyć tego osobiście przy innych okolicznościach i napisze krótko: Nie było łatwo.

Wcześniej o mewkach japońskich pisałem tu:

„Pigmejski jeż afrykański” (Atelerix sp.). Chów

Ten najczęściej utrzymywany w niewoli jeż należy do rzędu ssaków owadożernych (Insectivora) i rodziny jeżowatych (Erinaceidae). Jego nazwa w języku angielskim brzmi: African Pygmy Hedgehog. Nazwa „pigmejski jeż afrykański” jest jednak potoczna. Odnosi się bowiem zarówno do afrojeża białobrzuchego, zwanego czteropalczastym (Atelerix albiventris, ang. White Bellied Hedgehog lub Four-toed Hedgehog), jak i do mieszańca międzygatunkowego (hybrydy) uzyskanego w wyniku krzyżowania tego pierwszego z afrojeżem algierskim, zwanym północnoafrykańskim (Atelerix algirus, ang. North African Hedgehog lub Algerian Hedgehog). Pierwszy zamieszkuje Afrykę Subsaharyjską i Wschodnią, drugi Afrykę Północną, a także ciepłe rejony Europy Zachodniej, np. Hiszpanię, Francję. Być może do krzyżowania zostały użyte jeszcze inne gatunki.

„Pigmejski jeż afrykański” dorasta do 25 cm i osiąga masę ciała do nawet 600 g (dotyczy to samicy, której masa waha się zwykle w przedziale 400-500 g). Ma zaokrąglone ciało, wydłużony pysk i krótkie kończyny. Grzbiet, boki i zad pokryte są keratynowymi kolcami. Ogon jest krótki, centymetrowej długości. Ssaki te nie wydzielają przykrych zapachów (co innego ich odchody) i nie powodują uczuleń. W optymalnych warunkach środowiskowych nie hibernują i nie estywują. W warunkach hodowlanych, przy prawidłowej opiece mogą dożyć nawet 10 lat. Wyhodowano dziesiątki odmian barwnych, m.in. sól i pieprz, brązową, cynamonową, cinnicot, pinto, szarą, szampańską, morelową, srebrną, białą, albinotyczną, snowflake, czekoladową, łaciatą i inne.

Jeż to gatunek terytorialny, niezbyt ruchliwy, dość płochliwy, wrażliwy na stres i ciepłolubny – wymaga temperatury powietrza w przedziale 21–27°C. Ssaki te mają słaby wzrok (krótkowidze), ale znakomity węch i słuch. Potrafią się wspinać na małe wysokości, ale robią to niechętnie. Zdecydowanie wolą kopać w ściółce i biegać. Z natury prowadzą samotniczy, nocny tryb życia (po oswojeniu są mniej lub bardziej aktywne także w dzień). Dają się oswoić, choć wymaga to czasu i cierpliwości ze strony opiekuna. Rzadko są agresywne. Zaniepokojone przeważnie fukają i syczą, rzadziej tupią uderzając kończynami miednicznymi o podłoże. W przypadku zagrożenia zwijają się w kulę, gwałtownie wtedy jakby „podskakują” i stroszą kolce (za pomocą silnie rozwiniętych mięśni okrężnych). W okresie godowym i zalotów samce mogą być bardziej wokalne.

Jako pomieszczenie najlepiej sprawdza się przestronne terrarium, gdyż najłatwiej zapewnić w nim prawidłową wentylację, temperaturę i wilgotność powietrza (około 40%). Można też wykorzystać akwarium szczelnie przykryte drobną siatką lub pokrywą z oświetleniem. Jeże generalnie utrzymujemy pojedynczo, ale widywałem pary żyjące ze sobą w całkowitej harmonii. Wówczas jednak samica jest stale niepokojona przez samca, a gdy pojawią się młode ten ostatni może stanowić dla nich zagrożenie. Pomieszczenie dla jednego osobnika powinno mieć wymiary co najmniej 100×40×45 cm. Niezbędne wyposażenie to kołowrotek (patrz niżej), kryjówki (drewniany lub wykonany z tworzywa sztucznego domek o wymiarach 20-25×20×15-20 cm z nieprującym się kawałkiem miękkiej szmatki w środku lub norka z miękkiego, grubszego materiału, najlepiej usztywniona), nisko umocowane platformy (na góra kilka cm), rury z PCW, pni lub korkowe o średnicy około 12 cm, miękkie piłeczki, zabawki z wikliny, tunele z polaru, a nawet kapcie frotte itp. Jako ściółki (warstwa 5-10 cm) można użyć odpylonych trocin z dodatkiem suchego mchu i liści, ciętego na krótkie 4-5 cm kawałki siana, drobnego żwirku (np. kukurydzianego), drewnianych zrębek) itp. Niektóre osobniki można nauczyć załatwiania potrzeb fizjologicznych w kuwecie, np. narożnej. Wypełniamy ją piaskiem lub typowym żwirkiem dla kotów. Jeśli będziemy czyścić ją codziennie to wówczas znacznie ograniczymy przykre zapachy w pomieszczeniu.

Kołowrotek (plastikowy lub drewniany) dostarcza zwierzęciu rozrywki, a przy tym zapewnia mu dużo ruchu. Pomaga to w zapobieganiu otyłości (i w konsekwencji rozwinięciu się groźnych chorób, jak cukrzyca lub stłuszczenie wątroby), wzmacnia mięśnie, układ krążenia i poprawia ogólną kondycję naszego pupila. Powinien mieć on średnicę co najmniej 28 cm, pełną (litą) bieżnię lub ewentualnie pokrytą bardzo drobną siateczką. Bieżnie zbudowane z prętów i siatki o dużych oczkach są tu nieodpowiednie. Jeż może bowiem doznać urazu, wkręcając w nie kończynę. Średnica kołowrotka powinna być taka, aby biegający w nim ssak miał jak najbardziej wyprostowany kręgosłup, w przeciwnym razie mogą pojawić się kontuzje.

W małej klatce/terrarium ze skąpym wyposażeniem jeż jest osowiały i przez większą część czasu śpi w swojej kryjówce. Może także wykonywać ruchy stereotypowe (permanentne powtarzane, bezcelowe, mimowolne i o określonym wzorcu). W skrajnych przypadkach możliwe są samookaleczenia. Zwiększa się również podatność na choroby. Jeża można wypuszczać z pomieszczenia, aby pobiegał po pokoju. Nie niszczy on mebli, ale wszelkie przewody/kable należy zabezpieczyć. Latem można także zorganizować przenośny wybieg w ogrodzie lub na działce, dobrze jednak zabezpieczony przed ewentualną ucieczką zwierzęcia, drapieżnikami, opadami oraz silnym nasłonecznieniem. Korzystające z niego osobniki wymagają regularnego odrobaczania przez lekarza weterynarii.

W terrarium zazwyczaj konieczne jest okresowe umieszczenie źródła ciepła (mata lub przewód grzewczy, ceramiczny emiter ciepła, lampka grzewcza dająca światło czerwonej barwy itp.). Jeż utrzymywany przez dłuższy czas w pomieszczeniu z nieodpowiednią temperaturą powietrza może popaść w stan hibernacji (< 15°C) lub estywacji (> 30°C). Jest to bardzo niekorzystne dla jego zdrowia – w pierwszym przypadku może doprowadzić do rozwoju zakażeń, a w drugim do udaru cieplnego, co w razie niepodjęcia właściwego leczenia zazwyczaj kończy się śmiercią zwierzęcia.

„Pigmejskijeż afrykański” to gatunek generalnie wszystkożerny, ale w jego diecie dominuje pokarm pochodzenia zwierzęcego. Nieprawidłowo żywiony łatwo ulega otłuszczeniu. Nie jest wtedy w stanie zwinąć się w kulę (zbyt obfita tkanka tłuszczowa). Podstawę diety w warunkach terrariowych stanowi wysokobiałkowa, markowa, sucha karma dla kociąt, zawierająca co najmniej 30% białka i niezbyt dużo tłuszczu (maksymalnie do 14%). Na rynku dostępne są także karmy specjalnie przeznaczone dla jeży. Co jakiś czas uzupełnieniem i urozmaiceniem diety może być także wilgotna karma dla kotów (w puszce lub saszetce), gotowane albo pieczone mięso drobiowe bądź chuda ryba, ugotowane na twardo jajo kurze lub biały ryż (niewielkie ilości) oraz posypane preparatem wapniowym rozmaite owady karmowe (jeże dobrze trawią chitynę), zarówno larwy, jak i postaci dorosłe. Trzeba jednak pamiętać, że larwy mącznika i drewnojadów zawierają dużo tłuszczu, więc serwujemy je góra 2-3 razy w tygodniu, w niewielkich ilościach. Można podawać również przeciery dla niemowląt (np. w słoiczkach), noworodki mysie oraz bardzo niewielkie ilości owoców (bez cytrusów, awokado, ananasów, winogron) i warzyw (najbardziej wskazane to ogórek, tarta marchew, rukola, bazylia). Organizm jeża nie trawi cukru mleka krowiego – laktozy, stąd nigdy nie podajemy produktów mlecznych, tak samo jak suszonych owoców, rodzynek, orzechów oraz wołowiny i wieprzowiny. Karmę zadajemy najlepiej wieczorem. Jeż musi mieć stały dostęp do czystej wody. Trzeba tu dodać, że jeże są dość wybredne i wielu z wymienionych wyżej dodatkowych rodzajów pokarmu po prostu nie jedzą.

Zgodna para pigmejskich jeży afrykańskich w pomieszczeniu wybiegowym

Gil meksykański, czyli dziwonia ogrodowa, c.d.

O chowie gili meksykańskich (Haemorhous mexicanus) pisałem wcześniej tu:

a tu znajduje się wpis o ich rozrodzie:

Teraz jednak chciałbym pokrótce przedstawić Państwu swoje doświadczenia, jakie zdobyłem w czasie lęgów gili meksykańskich pięknej mutacji opalowej. Parę ptaków otrzymałem od kolegi wiosną 2023 r. Miał on takie dwie, które trzymał w klatkach typu skrzynkowego o wymiarach 80x40x40 cm. Gile wpuściłem do podobnej wielkości klatki w domku na działce. Moją uwagę od razu zwróciło spokojne usposobienie obydwu podarowanych mi osobników. W porównaniu bowiem z przedstawicielami tego gatunku z lat ubiegłych, te były wielce opanowane, łagodne i względnie mało płochliwe. Oczywiście, gdy wsypywałem im ziarno lub zmieniałem wodę to ptaki wykazywały pewną bojaźliwość, ale nie uciekały w popłochu, nie tłukły się po klatce itp. Przysłonięcie tej ostatniej sztucznymi roślinami na pewno dużo w tej kwestii pomaga.

W przeciwieństwie do pary kolegi moje ptaki bez problemu podjęły lęgi w klatce. Wykorzystały do tego celu zawieszone w rogu tradycyjne gniazdko, choć początkowo dość długo nie chciały z niego skorzystać. W związku z tym, dodatkowo zawiesiłem im od zewnątrz budkę lęgową (z wyciętą 1/3 przedniej ściany), do której chętnie wchodziły. Ostatecznie jednak do zniesienia doszło w gniazdku, które było przez nie najbardziej preferowane.

Ptaki w ogóle nie mościły gniazda. Wystarczał im goły filc. Samica bardzo dobrze wysiadywała jaja. Nawet gdy z nich zeszła spłoszona to tylko na krótko. Samiec był bardzo opiekuńczy wobec swojej partnerki – często ją karmił i przebywał zawsze w pobliżu gniazda. Po 13 dniach sumiennego wysiadywania wylęgły się cztery pisklęta. Po kilku jednak kolejnych najmłodsze z nich niestety padło. Był to pierwszy w życiu lęg mojej pary i prawdopodobnie rodzice nie umieli jeszcze prawidłowo zadbać o wszystkie młode.

W czasie odchowu młodych osobnikom rodzicielskim nie trzeba podawać larw owadów – żywych, mrożonych czy suszonych. W zupełności bowiem zadowalają się one mieszanką jajeczną (także sztuczną), kiełkami, zielonką oraz warzywami i owocami. Z tych ostatnich szczególnie chętnie zjadane było przez moje ptaki jabłko.

Odchowały się z sukcesem trzy dorodne młode. Wszystkie w tej samej mutacji barwnej co rodzice. Trzeba przyznać, że w porównaniu z nimi podloty wykazywały większą płochliwość, nawet po przeniesieniu do niedużej woliery. Zajmowały w niej zawsze najbardziej oddaloną żerdź w jednym z górnych rogów pomieszczenia.

Lamprologus signatus – rozród

Dymorfizm płciowy jest dobrze zaznaczony. Samiec jest o 1,5-2 cm większy od samicy (dorasta do około 5,5 cm). Na ciele tej ostatniej, w części brzusznej, widnieje pięknie opalizująca (zwłaszcza w świetle słonecznym) żółto-złota, czasami lekko miedziana lub wręcz połyskująca na fioletowo, duża, owalna plama. Z kolei na kremowo-szarym ciele samca znajdują się liczne, ciemnobrązowe, poprzeczne pręgi. Na płetwach nieparzystych zaś naprzemiennie układają się jaśniejsze i ciemniejsze wzorki. U gotowej do tarła samicy ciało wyraźnie ciemnieje. W optymalnych warunkach środowiskowych u obydwu płci, w okolicach oczu i przedniej część tułowia, widać metaliczne, błękitne refleksy.

W środowisku naturalnym L. signatus, jak już wcześniej wspomniano, kopie niewielkie tunele w mulistym dnie. Wejście do takiego tunelu jest w kształcie stożka, a on sam ciągnie się na głębokość ok. 12 cm i ma średnicę 1,5 cm. Tunel samca jest zwykle dłuższy i szerszy. Poza okresem rozrodczym samiec i samica zajmują oddzielnie kryjówki oddalone od siebie nawet do 50 cm. Czasami może się zdarzyć, że na obszarze występowania „signatusów” alternatywą dla mulistych tuneli stają się puste muszle ślimaków, o ile nie są już zajęte przez inne muszlowce.

W warunkach akwariowych tarło następuje wewnątrz kryjówki samicy, ma skryty przebieg i bardzo trudno jest je zaobserwować. Ikrzyca składa w niej zwykle od kilkunastu do niewiele ponad dwudziestu, niekleistych jaj. Po tym akcie opuszcza kryjówkę, a do jej wnętrza szybko wpływa mleczak w celu ich zapłodnienia. Główną opiekę nad rozwijającymi się w jajach zarodkami sprawuje samica, podczas gdy jej partner czuwa na zewnątrz i strzeże terytorium wokół muszli/rurki. Ochroną może być objęta także jego własna, pusta wówczas kryjówka oraz rewir wokół niej. Larwy wylęgają się po ponad 2 dobach, a po kolejnych 5 wylęg pojawia się u wylotu gniazda. Początkowo przebywa w jego sąsiedztwie kryjąc się w zakamarkach dna. Narybek jest bardzo drobny (ok. 2 mm), jasnej barwy z nieco ciemniejszymi upstrzeniami i stosunkowo ruchliwy. Pływa dość nieporadnie, tuż przy dnie (lub nawet lekko dotykając podłoża), co i raz  osiadając to na nim, to na zewnętrznych powierzchniach muszli, rurek lub kamieni. W momencie natomiast zagrożenia charakterystycznie nieruchomieją. Z każdym dniem narybek rozpływa się coraz śmielej, ale przez pierwsze dwa tygodnie raczej nie opuszcza terytorium lęgowego rodziców (promień około kilkunastu cm od kryjówki).

Narybek żeruje bardzo intensywnie wyłapując drobiny pokarmu przy dnie. Obydwoje rodzice troskliwie opiekują się potomstwem, krążąc nerwowo wokół i będąc zawsze gotowymi do jego obrony. Odganianie potencjalnych intruzów z zajętego rewiru odbywa się zdecydowanie i bezkompromisowo. Szczególnie samiec może atakować nawet zanurzoną do wody rurkę odmulacza lub rękę opiekuna. Ryby mogą także (oboje lub jedno z nich) kopać niewielkie wgłębienia w podłożu, do którego co jakiś czas zwabiane jest potomstwo.

Nigdy jednak nie zaobserwowałem, aby dorosłe osobniki kiedykolwiek przenosiły młode (lub ikrę) w pyskach do innej kryjówki lub też wykazywały wobec nich jakąkolwiek agresję. Niemniej u omawianego gatunku takie zachowania (zwłaszcza w obliczu zagrożenia) są znane, obserwowane i opisane w literaturze. Może się także zdarzyć sytuacja podziału miotu pomiędzy rodziców, ale zazwyczaj odbywa się to pokojowo i nie słabnie przy tym instynkt opiekuńczy każdego z nich. Mimo to, trzeba być zawsze przygotowanym na nieprzewidywalne sytuacje, które zwłaszcza w okresie odchowu młodych mogą jak najbardziej mieć miejsce.

Choć, jak wspomniano, przychówek jest drobny to z ochotą pobiera żywe wrotki oraz pylistą karmę suchą (np. dla narybku ryb jajorodnych z dodatkiem tej przeznaczonej dla przedstawicieli jajożyworodnych). Takie żywienie stosujemy przez kilka pierwszych dni, a następnie wprowadzamy larwy solowca (należy pamiętać, aby nie było wśród nich pustych, pozostałych po wylęgu skorupek jajowych, których zjedzenie może prowadzić do zadławień i padnięć wśród narybku) i nicienie „mikro”, naprzemiennie z mrożonkami (moina, bosmina, wrotka) oraz doskonale przepłukanymi i starannie miażdżonymi na szkle rurecznikami (grubsze cząstki wyjadały dorosłe). Przy takim schemacie żywienia młode radzą sobie bardzo dobrze, niemniej ich wzrost jest umiarkowanie szybki i często także nierównomierny.

Czyszcząc odmulaczem dno akwarium, w którym odchowywany jest narybek trzeba bardzo uważać, aby go przypadkiem nie wciągnąć. Lepiej wstrzymać się z tego typu czynnościami na jakiś czas, a w celu dokonania podmiany wody, odsysać ją w bezpiecznym miejscu, np. bliżej powierzchni. W wieku 3-4 tygodni można przenieść je do oddzielnego zbiornika, w którym kontynuowany będzie ich dalszy odchów. Pozwoli to na spokojne dorastanie kolejnych miotów.

Samica z młodziutkim narybkiem

Narybek w wieku pięciu dni

Więcej o opisywanym gatunku można przeczytać w artykule Huberta Zientka i Lechosława Łątki pt. „Lamprologus signatus – tanganicki klejnot w akwarium”, Magazyn Akwarium: 2023, 3 (199), s. 38-50.

Czyż, czyżyk (Spinus spinus). Uwagi hodowcy

W wielu rejonach Polski ptaki te są dość regularnie spotykane, np. na sezonowych przelotach (przełomy: IV i V oraz IX i X). Prowadzą wówczas roślinożerny, stadny i wędrowny tryb życia. Zimą, np. na Mazowszu gromadnie odwiedzają karmniki, parki, ogrody – są to populacje zalatujące do nas z północy. Wiosną i latem gniazdują skrycie głównie w północno-wschodniej części kraju, a z rzadka także na południowych jego krańcach (Karpaty, Sudety). Najbardziej preferują bory iglaste ze znacznym odsetkiem świerka i/lub jodły. Uwielbiają wyłuskiwać nasiona olchy, wierzby, brzozy, sosny, jałowca itp. Są coraz częściej utrzymywane w wolierach i klatkach przez miłośników hodowli drobnej, rodzimej awiofauny. Płeć u wypierzonych osobników łatwo jest odróżnić – samiec ma czarną czapeczkę i podgardle, znacznie jaskrawsze barwy (np. żółty rysunek na skrzydle), obfitsze powierzchnie piór w kolorze żółtym i oliwkowo-zielonym oraz śpiewa (osobliwy szczebiot, zgrzytanie i trzeszczące frazy). U znacznie bledszej samicy bardziej z kolei widoczne jest ciemniejsze kreskowanie na upierzeniu, które jeszcze bardziej rzuca się w oczy u młodych osobników.

Ten jakże piękny, filigranowy, dość krępej budowy ptak (osiąga długość ok. 12 cm i masę ciała rzędu 13 g) i krótkim, szpiczastym dziobie należy do rodziny łuszczakowatych (Fringillidae). W jęz. angielskim zwie się Eurasian Siskin. Z krzyżówek międzygatunkowych najlepiej znane są mieszańce z kanarkiem i szczygłem. Zaraz za tym ostatnim czyż jest bodaj najczęściej utrzymywanym u nas gatunkiem reprezentującym krajową drobnicę. Oczywiście na chów i rozmnażanie dzikich ptaków w niewoli, które w RP podlegają ścisłej ochronie prawnej wymagane jest stosowne zezwolenie z RDOŚ. Dlaczego hodowcy, którzy wyhodowali w niewoli szereg odmian barwnych (np. żółtą) tak bardzo lubią czyżyki? Moim zdaniem ma na to wpływ szereg ich pozytywnych cech. Mianowicie ptaki te są bardzo ruchliwe, ciekawskie i pełne wigoru, niezwykle przyjemne do obserwacji, a przy tym dobrze się oswajają i rozmnażają. Nade wszystko jednak są mało płochliwe i długowieczne. Bywa, że dożywają w niewoli nawet 10 lat.

Monitorując lęgi u znajomych hodowców stwierdzam, że w odpowiednich warunkach środowiskowych czyże z reguły chętnie i dobrze gniazdują. Nie trzeba tu implementować wymyślnego urządzania woliery (np. osłonięcie, krzewy, gałęzie itp.) lub maskowania gniazda, jak w przypadku niektórych innych, bardziej chimerycznych krajowych gatunków ptaków jak, np. zięby, kulczyki lub makolągwy. Hodując omawiane ptaki miałem jednak okazję przekonać się jak ważna dla ich prawidłowego dobrostanu jest przede wszystkim wystarczająca przestrzeń życiowa. Utrzymywałem raz dwie pary czyży – czteroletnią i zupełnie młodą. Wiosną, po udanym zimowaniu we wspólnej wolierze z kanarkami, oddzieliłem starszą parę do niedużego boksu (1×1,8x1m), obrośniętego dzikim winem i przylegającego do znacznie większego, w którym przebywały kanarki. Zawiesiłem dwa gniazdka oraz półotwartą budkę bez dachu, bowiem od poprzedniego właściciela dowiedziałem się, że ptaki gniazdowały u niego także w takiej konstrukcji. Niestety minął kwiecień, a po nim maj, a czyże tylko jadły, śpiewały (samiec), kąpały się i fruwały ciesząc moje oczy. Niestety nie chciały zagniazdować, zupełnie nie interesując się przygotowanymi im do tego celu miejscami.

Druga zaś, młoda para, prezentowała zgoła odmienne zachowanie. Po odłapaniu wczesną wiosną kanarków czyże zostały same w wolierze zimowiskowej (1,5x2x1m). I tu  zaskoczenie – samiec zaczął nagle bardzo napastować samicę (jesienią i zimą obydwa osobniki żyły ze sobą w jak najlepszej zgodzie). Zawiesiłem dwa gniazdka, ale nie zmieniło to sytuacji – samiec był nieprzejednany w permanentnym gonieniu samicy. Czasami aż otwierał dziób w szale agresji i złowrogo stroszył skrzydła. Widząc, że nic z tego nie będzie oddałem ptaki koledze. Ten wpuścił je do obszernej woliery ogrodowej (8x3x3m), w której żyło (całorocznie) kilkanaście papuzików i trzciniaków (ptaki miały do dyspozycji ogrzewaną część zamkniętą). Nie minęło kilka godzin, jak kolega zadzwonił do mnie z informacją, że czyże właśnie się parzą i że samica zagląda do gniazdka zawieszonego w rogu pomieszczenia. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale po 4 dniach zadzwonił ponownie i oznajmił mi z radością w głosie, że czyżyczka zniosła pierwsze jajo. Nie ukrywam, że byłem lekko zszokowany. Para ta wyprowadziła mu potem dwa razy po trzy młode. Oba ptaki żyły ze sobą w idealnej harmonii.

Wróćmy jednak do mojej starej pary czyży. Ukończyłem właśnie budowę większej woliery (2,5x2x1,3 m), którą wykończyłem z pietyzmem. Nie mając chwilowo pomysłu na jej zasiedlenie wpuściłem do niej ową parę. Ku mojemu zaskoczeniu ptaki parzyły się już na drugi dzień. W czasie krótszym niż tydzień samica zniosła pierwsze jajo w wiklinowym gnieździe umocowanym w rogu pomieszczenia. A zatem, zachowanie czyży w większej wolierze były takie same jak te, które zaobserwował u siebie kolega. Stara para wyprowadziła u mnie także dwa lęgi po dwa młode każdy. Jeden i drugi przypadek hodowlany jest dowodem na to, jak bardzo czyżyki kochają przestrzeń. Nie znaczy to oczywiście, że nie można rozmnażać ich w klatkach, ale moim zdaniem bezsprzecznie najlepsza jest dla nich większa woliera. W niej te ptasie mikrusy prezentują pełnię swych ciekawych zachowań i niemal ekspresowo odzyskują chęci do lęgów (które w nieodpowiednim, zwykle zbyt ciasnym pomieszczeniu były dotąd skutecznie tłumione). Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmienia się ich behawior na taki, który uwielbia każdy prawdziwy hodowca.

Czyże gniazdują zwykle dwa razy w roku. W warunkach naturalnych kuliste gniazdo w kształcie czarki jest bardzo dobrze ukryte na świerku, często na znacznej wysokości (niejednokrotnie powyżej 10 m), zbudowane misternie przez obydwoje rodziców. Samica składa 3-6 lekko zielonkawych, z rzadka rdzawo nakrapianych jaj, które sama wysiaduje przez 12-13 dni. Samiec w tym czasie jest bardzo opiekuńczy – troskliwie karmi partnerkę i trzyma się w pobliżu gniazda. W kilka dni po wykluciu się piskląt aktywnie włącza się w ich odchów. Młode opuszczają gniazdo w wieku około dwóch tygodni. Są jeszcze dokarmiane poza nim przez mniej więcej 2 tygodnie zanim staną się całkowicie samodzielne. Najlepiej jest, moim zdaniem,  poszczególne pary hodowlane umieszczać w oddzielnych boksach woliery/klatkach.

Czyże, jak wspomniałem, dobrze się oswajają i nie czują zbytniego lęku przed człowiekiem. Nie tłuką się jak opętane po klatce/wolierze w momencie zbliżania się opiekuna jak np. wspomniane wyżej dwa inne gatunki. Często wręcz przyfruwają do ręki, gdy opiekun napełnia ziarnem pojemnik lub wstawia naczynie ze świeżą wodą. Mając wówczas uchylone drzwiczki woliery (która nie ma tzw. przedsionka) należy przeto zachować zawsze czujność i daleko idącą ostrożność. Nietrudno bowiem o ewentualną ucieczkę takiego spoufalonego a nami podopiecznego na zewnątrz. Gdy do tego dojdzie, to szukaj wiatru w polu …

Z żywieniem czyży w warunkach hodowlanych nie ma oczywiście żadnego problemu. Jedzą chętnie dedykowane dla nich mieszanki ziaren, które hodowcy często mieszają z tymi dla kanarków, szczygłów lub dzikiej drobnicy. Przyzwyczajone uwielbiają zielonkę (zwłaszcza mniszek lekarski i gwiazdnicę pospolitą), niektóre owoce (np. jabłko, kiwi) i warzywa (np. marchew, brokuły). W okresie zaś odchowu potomstwa czyżom można podawać żywe lub mrożone larwy owadów (najczęściej pinkę), ale nie jest to bezwzględnie konieczne [choć w naturze, w czasie lęgów, ptaki te zjadają spore ilości pokarmu pochodzenia zwierzęcego (owady i pajęczaki)]. Zamiast nich w zupełności wystarcza karma jajeczna z dodatkiem kruszonego biszkopta (w tym także markowa, sztuczna – sucha, wilgotna, z dodatkiem suszonych owadów itp.), skiełkowane ziarno oraz zielonki.

Na koniec dodam coś mało optymistycznego. Otóż zdarza się, że podloty padają bez wyraźnych objawów chorobowych. Wówczas najlepiej jest podeprzeć się wiedzą lekarza weterynarii specjalisty awiopatologa, który zapewne zleci kilka badań, np. kału na obecność pasożytów. Próby leczenia podopiecznych na własną rękę zwykle kończą się niepowodzeniem. Podobnie dzieje się w przypadku, gdy bezkrytyczne zaufamy niektórym targowym lub giełdowym sprzedawcom oferujących rozmaite, „cudownie” działające w ich subiektywnej opinii preparaty dla ptaków. Trzeba także uważać na podloty, które po usamodzielnieniu się powinny zostać oddzielone od rodziców, którzy podjęli kolejny lęg. Nierzadko bowiem przeszkadzają wchodząc im do gniazda, co może skończyć się potłuczeniem lub wyrzuceniem złożonych jaj.

Chomik syryjski (Mesocricetus auratus). Chów i rozród

Ten dobrze znany miłośnikom ssaków terrariowych gryzoń (Rodentia) należy do rodziny chomikowatych (Cricetidae). Niekiedy zwany jest chomikiem złocistym, a w jęz. angielskim: Golden Hamster lub Syrian Hamster. Ojczyzną gatunku jest Azja Mniejsza – wyżyna Aleppo w północnej Syrii i południowa Turcja (tereny suche, stepowe, półpustynne). Są tam postrzegane jako groźne szkodniki upraw rolnych, niemniej mają status zwierząt zagrożonych wyginięciem. Przypuszcza się, że w 1930 r. trzy lub cztery młode dzikie chomiki syryjskie zostały przywiezione z Syrii do Izraela, a następnie ich potomstwo trafiło do Europy i USA. W Polsce są znane od 1950 r. Prawdopodobnie wszystkie późniejsze pokolenia tych zwierząt w hodowlach amatorskich i laboratoriach są potomkami tych kilku syryjskich przodków.

Chomik syryjski dorasta do 19 cm, z czego na ogon przypada około 1,5 cm, i osiąga masę ciała nawet ponad 150 g. Ciało jest walcowate i krępe, a głowa okrągła. Ogon jest krótki, z rzadka owłosiony. Uszy są szerokie, owalne i sterczące, oczy duże, wyłupiaste. Po bokach ciała znajdują się gruczoły zapachowe, widoczne jako małe, ciemne plamki. Ich wydzielina służy do znakowania terenu. Omawiane gryzonie mają rozciągliwe torby policzkowe oraz długie włosy czuciowe (wibrysy). Kończyny są krótkie, piersiowe cztero-, a miedniczne pięciopalczaste. Zredukowany kciuk ma postać niewielkiego zgrubienia.

W niewoli wyhodowano dziesiątki odmian jednobarwnych, m.in. białą, czarną, złotą, albinotyczną, kremową, cynamonową, szarą, popielatą i inne. Występują także odmiany wielobarwne, ze znaczeniami, np. przepasana, szylkretowa, trójkolorowa, srokata. Ze względu na długość włosa wyróżniamy odmiany krótko- i długowłose (angorskie), reksy (gęsty skręcony włos) oraz satynowe (włos cienki, lśniący). Kolor oczu może być czarny, czerwony lub rubinowy. Przy przenoszeniu zwierzęcia postępujemy tak, że delikatnie, ale zdecydowanie chwytamy palcami (dość obszernie) za skórę na karku. Trzeba jednak uważać, by nie doprowadzić tu do wypadnięcia gałki ocznej.

Chomiki syryjskie są wszystkożerne z przewagą w diecie pokarmu roślinnego. Podstawą diety są gotowe mieszanki ziarniste lub dedykowane granulaty, a ponadto kasze, suchy chleb, gotowany makaron, ryż, warzywa, zielonki, owoce, siano i susze. Co jakiś czas (zwykle 1-2 razy w tygodniu) podajemy także niewielką ilość pokarmów pochodzenia zwierzęcego, np. chudy twaróg, ugotowane na twardo jajko kurze, larwy i postacie dorosłe owadów karmowych (świerszcze, karaczany, szarańcze, larwy mącznika młynarka, drewnojady, kiełże z rodzaju Gammarus), odrobina suchej lub mokrej karmy dla psów i/lub kotów, itp.

Mniej więcej od 8. tygodnia życia chomiki stają się terytorialne. Dorosłe osobniki przejawiają wobec siebie agresję. Samica zwykle akceptuje samca tylko w okresie rui, a i tak ma to miejsce w atmosferze walk, pogoni i niesnasek. Osobniki dorosłe należy utrzymywać pojedynczo, a młode pochodzące z jednego miotu okresowo w grupach z podziałem na płci, zwykle do czasu osiągnięcia przez nie dojrzałości płciowej. Gryzonie te początkowo są nieufne wobec człowieka, można je jednak oswoić, o ile hodowca właściwie z nimi postępuje. W przeciwnym wypadku nierzadko kąsają, zwłaszcza po nagłym wybudzeniu ze snu lub wzięciu w dłonie.

Mają bardzo dobrze rozwinięty węch i słuch, ale są krótkowidzami. Prowadzą samotniczy, nocny tryb życia. Potrzeby fizjologiczne załatwiają zwykle w jednym miejscu. W naturze reakcją na niesprzyjające warunki środowiskowe jest przystosowawcze spowolnienie procesów życiowych – zimą hibernacja, a latem estywacja. W hodowli domowej nigdy jednak nie powinno się do tego dopuszczać. Chomiki te dzięki torbom policzkowym mogą chować i przenosić pokarm oraz ściółkę, a następnie gromadzić je w kryjówce. Czasem w ten sposób przenoszą też oseski. Chętnie przekopują ściółkę i kąpią się w specjalnym piasku. W naturze kopią nory z kilkoma komorami – na gniazdo, spiżarnię, toaletę itp. Są dość niezdarnie i niechętnie się wspinają. Praktycznie nie wydają odgłosów. Występuje u nich zjawisko koprofagii. Dożywają ponad 3,5 roku.

Walczące ze sobą osobniki wydają charakterystyczne odgłosy – tzw. szczękanie zębami. Kiedy osobnik dominujący spotyka podległego, ten ostatni wygina grzbiet i podnosi ogon. W celu podkreślenia dominacji osobnik stojący wyżej w hierarchii może wchodzić na stojącego niżej (obskakiwać go). Chomik śpi z położonymi po sobie uszami, gdyż ma bardzo wyczulony słuch i słyszy nawet ultradźwięki. Rubinowe oczy u przedstawicieli jasnych odmian barwnych zwykle z wiekiem ciemnieją. Przypuszcza się, że chomik syryjski, jako jedyny wśród gryzoni, widzi w pełnym zakresie długości fal świetlnych (światło zielone, niebieskie i czerwone).

Chomiki syryjskie są często utrzymywane w placówkach badawczych jako zwierzęta laboratoryjne. Naukowców interesuje przede wszystkim gen wywołujący u tych ssaków choroby mięśnia sercowego (kardiomiopatie) oraz zdolność chomików do metabolizowania znacznych ilości alkoholu (duża wątroba radzi sobie z dawkami 30–40-krotnie większymi niż u człowieka). Żołądek chomików jest dwukomorowy. W pierwszej części (tzw. przedżołądek) zachodzi trawienie wstępne, a w drugiej właściwe – z udziałem enzymów trawiennych. Ze względu na budowę anatomiczną wpustu żołądka zwierzęta te nie mogą zwracać pokarmu.

Do chowu wystarcza dedykowana klatka (najlepiej metalowa, ale plastikowa także wchodzi w grę) lub terrarium o wymiarach dla jednego osobnika co najmniej 60 × 30 × 30 cm. Pomieszczenie powinno być wyposażone w drewniany domek z miękkim materiałem do budowy gniazda, kołowrotek o średnicy minimum 25, a najlepiej 28 cm, kartonowe rurki, labirynty itp. Za toaletę może posłużyć mały, ustawiony bokiem słoiczek albo specjalny plastikowy pojemnik (dostępny w handlu), wypełniony np. higroskopijnym żwirkiem absorbującym zapachy. Ewentualne półki powinny zajmować całe piętro, aby zwierzę nie próbowało z nich skakać, gdyż może to zakończyć się urazem. Dwa lub trzy razy w tygodniu udostępniamy pojemnik z piaskiem do kąpieli.

U samca odległość od odbytu do ujścia cewki moczowej jest znacznie większa niż u samicy, niekiedy dwukrotnie. Widoczna jest moszna, a tułów przy nasadzie ogona jest nieco wydłużony, z charakterystycznym „schodkiem”. Lepiej wyeksponowane są także boczne gruczoły zapachowe pokryte łojem. U samicy zwykle widoczne są sutki (7–11 par).

Chomik syryjski uchodzi za gatunek ten bardzo płodny. Zwierzęta osiągają dojrzałość płciową w wieku 5–8 tygodni (samice wcześniej), ale do rozrodu powinny przystępować osobniki przynajmniej 3,5-miesięczne. Cykl płciowy trwa 4-5 dni, a ruja od kilku do kilkunastu godzin (przy co najmniej 12-godzinnym dniu świetlnym). Biały woskowy czop zakrywający światło pochwy świadczy o skutecznym pokryciu samicy przez samca. Ciąża trwa zwykle 16–17 dni. Ruja poporodowa ma miejsce po 4–5 dniach i jest zwykle niepłodna. W miocie rodzi się od 2 do 20 młodych (przeważnie 6–8). Noworodki mają masę ciała około 2–3 g i wyrżnięte zęby. Są gniazdownikami. Mają zdolność wydawania ultradźwięków, które prawdopodobnie wzmacniają więź z matką.

Po 5 dniach młode zaczynają porastać delikatną okrywą włosową (wcześniej widoczna jest pigmentacja skóry), a po 14–16 otwierają oczy. Odsadzamy je po 4 tygodniach. W roku możliwych jest 6–7 miotów, do czego w amatorskiej hodowli nie należy nigdy dopuszczać. Możliwe jest porzucenie potomstwa przez samicę lub kanibalizm. Przyczyną najczęściej jest stres (np. niepokojenie przez hodowcę bądź drapieżnika, np. kota), brak wody do picia, brak albo niedostateczna produkcja mleka u samicy, bardzo liczny miot i osłabiony instynkt macierzyński (np. spowodowany zbyt wczesnym dopuszczeniem do samca). Matka może zjeść cały miot albo tylko jego część.

Z chomikiem syryjskim spokrewniony jest znacznie od niego większy chomik europejski (Cricetus cricetus, ang. Black-Bellied Hamster), który zamieszkuje rozległy obszar Eurazji – od państw Beneluksu po Rosję i Chiny. Dorasta ponad 30 cm (plus ogon 3–5 cm), osiąga masę ciała nawet ponad 700 g i w naturze rzadko przeżywa 2 lata. W Polsce jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem i prawnie chronionym. Można go spotkać w środkowej i południowej część kraju. Niektórzy badacze są zdania, że chomik syryjski jest mieszańcem, który powstał ze skrzyżowania chomika europejskiego z chomikiem chińskim (Cricetulus griseus).

Kanarek Fiorino – niecodzienne zachowania rozrodcze

O chowie i rozmnażaniu kanarków pisałem już na blogu wielokrotnie:

Kanarek. Łączenie w pary

Teraz jednak chciałbym opisać niecodzienny behawior, jaki miałem okazję obserwować podczas tegorocznych lęgów u kanarków Fiorino. Więcej o tej rasie pisałem tu:

Po zimowej selekcji umieściłem na lęgi samca i dwie samice w dedykowanej wolierce. Obie samice (szafirowa i jasnożółto-biała) były siostrami i szybko zajęły koszyczki lęgowe zawieszone po przeciwległych stronach. Nie podkradały sobie materiału do budowy gniazda, co nierzadko ma miejsce w przypadku chowu grupowego lub haremowego. Obie niemal jednocześnie zniosły jaja, które sumiennie wysiadywały. Po 13 dniach inkubacji u jednej wykluły się 4, a u drugiej 3 pisklęta. Samiec troskliwie karmił obie partnerki. Lepszą matką okazała się być samica jasnożółto-biała. Młode szafirowej były bowiem niedożywione, a gdy jedno z nich padło zdecydowałem się na przełożenie dwóch pozostałych do gniazda siostry. Ich matka niemal od razu zaczęła się interesować potomstwem siostry. Od tej chwili obie samice wraz z samcem z podziwu godnym oddaniem karmiły szóstkę młodych. Szafirowa poniekąd „obudziła” w sobie instynkt macierzyński i okazała się być wzorową matką lub raczej ciotką 😊

Odnośnie behawioru samca to także miałem taką oto obserwację. Otóż, osobnik ten wyraźnie nie tolerował niektórych podlotów własnej płci. Jego agresja następowała mniej więcej w 10 dni po opuszczeniu przez nie gniazda. Wówczas ojciec gonił je, przeganiał skąd tylko mógł, dziobał i ranił w głowę. W zeszłym roku, w wyniku takiej właśnie agresji samca straciłem pięknego młodziaka. Mając to przykre zdarzenie w pamięci szybko oddzieliłem najbardziej prześladowane dwa podloty do wolierki obok. Ptaki widziały się z osobnikami dorosłymi przez oddzielającą je siatkę (oczka 1×1 cm). Ku mojemu zaskoczeniu samiec niebywale spotulniał, okazywał niczym nieskrępowaną troskliwość i często karmił przez oczka siatki do niedawna prześladowane młode. Minęły trzy dni, a ja pomyślałem, że w takim razie na nowo połączę młodziaki z rodzicami (i ciotką), bo samcowi najwyraźniej przeszła agresja. Nic bardziej mylnego – gdy tylko wpuściłem podloty do zajmowanej przez niego wolierki następował bezpardonowy atak. Szybko więc ponownie oddzieliłem nieszczęśników, a ich ojciec jak gdyby nigdy nic dalej karmił je pieczołowicie przez siatkę 😊

Tymczasem obie samice przystąpiły do ponownego lęgu. Tym razem zniosły w sumie 9 jaj w jednym gnieździe. Wspólnie też je wysiadywały. Wykluły się 4 pisklęta, które z sukcesem obie odchowały.

Często hodowcy są zdania, że kanarki najlepiej jest rozmnażać w parach lub zabierać samca po zniesieniu przez samicę czwartego jaja. Moim zdaniem chów w wolierze, w niewielkim haremie, jest jednak ciekawszy pod względem różnorodności zachowań ptaków. Nie polecam natomiast chowu grupowego, gdzie kilka samców połączonych jest z kilkunastoma samicami. Tu zawsze są straty wywołane niesnaskami, wzajemną agresją, walką o dominację, gniazda, materiał do ich budowy itp. Ponadto zwykle niełatwo jest ustalić pochodzenie młodych, a nierzadko jest to po prostu niemożliwe itp. 

Lamprologus signatus – chów

Ta piękna, niewielkich rozmiarów ryba należy do rodziny pielęgnicowatych (Cichlidae). Umownie można ją zaliczyć do tzw. muszlowców fakultatywnych, czyli takich, które do rozrodu nie wymagają bezwzględnej obecności pustych muszli w zbiorniku (w przeciwieństwie do gatunków obligatoryjnych). Zadowalają się bowiem także innymi rodzajami kryjówek, np. wykopanymi lub wydrążonymi w dnie jamkami (np. pod osłoną kamienia), tunelami (podłoże musi zawierać wtedy znaczną komponentę mułu, aby być wystarczająco zbitym, co zapewnia trwałość konstrukcji), bądź też rozmaitymi rurkami – ceramicznymi lub wykonanymi z PCW.

W naturze L. signatus jest gatunkiem endemicznym pochodzącym z jeziora Tanganika. Występuje w określonych jego obszarach. I tak, spotykany jest w Tanzanii, na wschodnim brzegu jeziora, w środkowej jego części (Kasongola, Kekese), w części południowej, na terenie Zambii (Chimba, Munshi) oraz na zachodnim brzegu w DRK (Moba). Ryby bytują w przybrzeżnych strefach jeziora na głębokości od kilku do nawet 50 m, gdzie dno pokryte jest piaskiem, mułem, bądź jednym i drugim, z miejscowo rozrzuconymi skałkami, kamieniami i skupiskami muszli ślimaka Neothauma tanganvicense.

Gatunek mało płochliwy, ale terytorialny – samce są wobec siebie dość agresywne. Także samice często wzajemnie się przeganiają z rewirów zajętych wokół kryjówek. Jeśli zaś chodzi o relacje z innymi gatunkami muszlowców, to moje obserwacje są dwojakie. Raz bowiem para będąca w moim posiadaniu zupełnie nie radziła sobie w towarzystwie dorosłych N. similis i N. brevis. „Signatusy” były przez nie ustawicznie nękane i przeganiane. Doszło nawet do tego, że zaczęły chować się wśród rzadkich kęp roślin podwodnych, bo nie pomagało nawet ukrycie się w muszli. W trosce o życie i zdrowie ryb jedynym wyjściem było ich odłowienie i przeniesienie do innego zbiornika. W nim odżyły już po kilku dniach. Co ciekawe, po około miesiącu do wspomnianego akwarium ogólnego została wpuszczona nowo zakupiona para omawianego gatunku. Ta manifestowała zgoła odmienne zachowania. Przede wszystkim ryby były bardzo żywiołowe i nieprzejednane w obronie zajętego terytorium. Ani na chwilę nie pozwalały na wtargnięcie w jego granice jakiemukolwiek intruzowi (nawet maksymalnie wyrośniętym samcom „similisa”). Każdy był bowiem natychmiast przez nie gorliwie, zaciekle i bezpardonowo atakowany i przeganiany. Generalnie nie powinno się utrzymywać „signatusów” z innymi muszlowcami i najlepiej jest przeznaczyć dla nich akwarium jednogatunkowe. Niemniej nie brakuje zwolenników ich chowu z innymi gatunkami tanganidzkimi, szczególnie otwartej toni, np. z rodzaju Paracyprichromis.

Zazwyczaj, w okresie spoczynku płciowego, samce i samice zajmują oddzielne kryjówki, nierzadko mniej lub bardziej od siebie oddalone. U nas prawie zawsze były nimi puste muszle ślimaków (głównie winniczków), które ryby obierały w obrębie strzeżonych przez siebie terytoriów. Nie zawsze muszle muszą znajdować się w bezpośredniej bliskości – raz obserwowałem sytuację, gdzie zajęte zostały różne muszle leżące po obu stronach sporego, niebyt wysokiego kamienia. Samce częściej, moim zdaniem, przebywają w pobliżu lub w obrębie rewirów samic (niekiedy nawet kilku, np. w chowie haremowym). W tym czasie można zauważyć podziwu godne zachowanie mleczaka, który majestatycznie napina przed samicą swe płetwy przyozdobione pięknymi nań wzorkami. Wygląda to iście imponująco (patrz zdjęcia). Niemniej to do samicy należy główna inicjatywa w zalotach. Dopiero po dobraniu się pary [Panuje dość powszechna opinia, jakoby u L. signatus były one raczej luźno ze sobą związane i niezbyt zażyłe. Jednakże w sytuacji, gdzie tarlaki wykazują podziwu godną zgodność, determinację i odwagę można mieć uzasadnioną co do tego wątpliwość (przynajmniej w niektórych wypadkach)] dana kryjówka może (ale nie musi) być przez dłuższy czas wykorzystywana przez obydwa osobniki, a szczególnie przez ikrzycę. Samiec bowiem rzadko do niej wpływa (jeśli już to okazjonalnie i na chwilę, najczęściej nie cały, lecz np. do połowy ciała), a zazwyczaj tylko „przysiada” u jej wejścia. Ryby mogą też przekopywać piasek w jego pobliżu i częściowo je zasypać (czasami bardzo znacznie), formować wokół małe dołki, kopczyki, podkopywać sąsiadujące kamienie, nieznacznie przesuwać sąsiednie muszle itp. Niepokojone przez współmieszkańców akwarium „signatusy” mogą zmienić kryjówkę na inną, położoną w zupełnie innym miejscu. Czasami zdarza się, że po jakimś czasie ryby powracają do tej zajmowanej uprzednio.

Omawiane ryby zazwyczaj utrzymuje się parami, ale równie dobrze sprawdza się ich chów w haremie (samiec x 2-3 samice), a w dużym zbiorniku także grupowy z przewagą samic, np. 3×6-7. Dla pary wystarcza zbiornik o pojemności około 60 l, przy czym jego wysokość może nie przekraczać 20 cm. Jako podłoża najlepiej użyć drobnego piasku, którego warstwa powinna wynosić 4-6 cm. Elementami wystroju są zwykle kamienie, a jako kryjówki doskonale sprawdzają się puste muszle po ślimakach, głównie winniczkach (w zbiorniku gatunkowym dla pary wystarczają 2-3, a w ogólnym 4-5, zgrupowanych wyspowo, co kilkanaście cm) i/lub wspomnianych we wstępie rurek (średnica 1-2,5 cm i długość od 5 do 15 cm). Te ostatnie dobrze jeśli są z jednej strony zaślepione. W charakterze zaślepki można użyć muszli ślimaka winniczka, którą nakładamy na jeden z końców rurki i uszczelniamy silikonem. Zaleca się, aby rurki umieszczać w podłożu (zwykle do głębokości 2-5 cm), chyba najlepiej pod skosem. Można użyć także wielu innych kryjówek, np. przeznaczonych dla krewetek lub zbrojników (nieduże jaskinie, łączone zestawy rurek, itp.). Choć rośliny są tu niepotrzebne, to naszym zdaniem, warto pokusić się o skromną choćby uprawę wybranych gatunków – ryby ich nie niszczą i nie wykopują z podłoża (chyba, że przypadkiem). W akwariach z L. signatus dobrze rosną przydając jednocześnie walorów dekoracyjnych, m.in. rogatek sztywny (w formie zwartych kęp), nurzaniec z rodzaju Vallisneria oraz przytwierdzone do niektórych kamieni anubiasy. W jednym z moich zbiorników występuje bujna roślinność pływająca w postaci zwojów moczarki argentyńskiej.

Woda powinna być w miarę twarda (do 25°n), o odczynie zasadowym (pH 8,0-9,0) i temperaturze 23-26°C. Wydajna filtracja i jej dobre natlenienie oraz regularne, cotygodniowe podmiany około 10-15% objętości na świeżą, ale odstaną to podstawa zachowania optymalnego dobrostanu ryb. W naturze „signatusy” zjadają przede wszystkim niewielkich rozmiarów skorupiaki (widłonogi) i larwy owadów. Ich żywienie w warunkach akwariowych nie przedstawia większego problemu, ale pokarm musi być dostosowany do wielkości otworu gębowego ryb. Chętnie pobierana jest zarówno markowa karma sucha, zwłaszcza płatkowa o wysokiej zawartości białka, także, choć w mniejszej ilości, wyprodukowana na bazie spiruliny), jak i mrożona oraz żywa (oczlik, rozdrobniony mysis lasonogi, artemia, larwy owadów, okazjonalnie siekany rurecznik). Ryb w żadnym wypadku nie wolno przekarmiać, a zadana porcja powinna być zjadana w ciągu 1-2 minut.

Para z narybkiem w muszli. Wzmożoną nerwowość wykazuje tu szczególnie samiec.

Brachyrhapsis roseni. Chów i rozród

Ta subtelnie, ale charakterystycznie ubarwiona jajożyworodna ryba (pomarańczowo-czerwone i czarne oraz pomniejsze – niebieskie znaczenia) należy do rodziny piękniczkowatych (Poeciliidae). W języku angielskim zwana jest: Cardinal Brachyrhaphis, Cardinal Brachy lub Olomina. Jej ojczyzną są wody Ameryki Środkowej – tereny Kostaryki (dorzecze Rio Terraba) i Panamy (dorzecze Río Chiriquí).

Ubarwienie ryby jest stonowane, szaro-jasnobrązowe z oliwkowym lub niekiedy zielonkawym odcieniem. Po bokach ciała widnieje 9-12 ciemnych, poprzecznych pręg, które mogą być mniej lub bardziej widoczne (zwłaszcza u samca) w zależności od stanu emocjonalnego osobnika. Płetwa grzbietowa jest żółto-pomarańczowa do pomarańczowo-czerwonej z czarną, cienką, górną krawędzią. Także płetwa odbytowa, a niekiedy i ogonowa mogą w ograniczonym, niewielkim zwykle stopniu mieć żółtawe, bądź blado pomarańczowe zabarwienie. U nasady tej pierwszej widnieje dobrze widoczna czarna plama przechodząca u samicy klinowato na przednią część wspomnianej płetwy i biegnąca aż do jej dolnej krawędzi (oprócz niej samica ma także mniej lub bardziej wyraźną, ciemną plamę ciążową, położoną kilka milimetrów dogłowowo, na tylnym krańcu jamy brzusznej), a u samca na średnio długie gonopodium. Narząd kopulacyjny jest dwubarwny – z wierzchu czarny, a od spodu blado żółty, co czasem trudno jest dostrzec. Jego koniuszek może być prosty lub lekko wygięty w przód, a na dwóch rurkowatych wyrostkach biorących udział w kopulacji znajdują się haczykowate twory (na trzecim ich brak lub są w formie szczątkowej). Brzegi płetwy odbytowej i ogonowej połyskują na niebiesko, względnie turkusowo (refleksy te mogą występować także w wielu innych miejscach w dolnej zwykle połowie ciała). U samicy przednia, dogłowowa krawędź tej pierwszej może być biała. Ma ona także bardziej zaokrągloną partię brzuszną, jest bardziej krępa, masywniejsza i przede wszystkim większa – dorasta do około 6 cm. Smukłej postury samiec jest od niej o 2-2,5 cm mniejszy, ale ogólnie cokolwiek barwniejszy. Łuski u obydwu płci mają w większości czarną, cienką obwódkę, co tworzy osobliwy koronkowy wzór na ciele (głównie w jego górnej części).

W odpowiednich warunkach środowiskowych „brachy” uchodzą za ryby wytrzymałe, odporne na choroby i łatwo przystosowujące się do wielu różnych warunków poza oczywiście skrajnymi. Są przy tym ruchliwe (zwłaszcza samce), szybko pływające, dość zwinne (czasami wręcz żywiołowe) oraz silne i skoczne (konieczne jest dobre przykrycie zbiornika). Po przeniesieniu w nowe miejsce (zwłaszcza do zbyt małego akwarium lub wypełnionego wodą o znacznie niższej temperaturze niż ta, w której przebywały dotychczas) mogą dość długo pozostawać mało aktywne i wysoce bojaźliwe (dotyczy to zwłaszcza samic, które poza okresami karmienia przebywają częstokroć w kryjówkach). W optymalnych warunkach, w miarę jednak upływu czasu stają się coraz bardziej ruchliwe, ufne i śmiałe. Niemniej często nadal zachowują pewien dystans wobec obserwatora, który jednak zupełnie zatracają w czasie karmienia (żarłoczność).

Agresja wewnątrzgatunkowa nie jest zbyt nasilona, o ile ryby utrzymywane są w grupie o odpowiedniej proporcji płci (czytaj poniżej). Samce mogą się nawzajem przeganiać i atakować, ale zwykle nie robią sobie krzywdy, o ile akwarium jest odpowiednio urządzone. Także pomiędzy samicami dochodzi okazjonalnie do niesnasek, których źródłem są zwykle przetasowania w hierarchii grupy. Przy zachowaniu wspomnianej, prawidłowej proporcji płci wzmożona napastliwość ze strony samców nie stanowi dla tych ostatnich większego problemu. Znacznie gorzej natomiast sytuacja przedstawia się, gdy ryby utrzymywane są w proporcji płci 1:1, co nie powinno mieć miejsca. Nie zauważyłem, aby B. roseni jakoś szczególnie atakowały inne ryby, zwłaszcza stadne i szybko pływające, sumowate, zbrojniki, spokojne, nieduże pielęgnicowate itp. Niemniej w zbiorniku z podrośniętymi mieczykami obserwowałem jak samce notorycznie przeganiały te pierwsze nie robiąc im wszakże krzywdy, a jedynie zaburzając dobrostan. Nie brakuje jednak autorów, którzy przestrzegają przed łączeniem „brachów” z innymi gatunkami, zwłaszcza o wydłużonych płetwach (podgryzanie). Trzeba zatem mieć to na uwadze i unikać ryzykownego doboru obsady. W akwarium omawiane ryby zajmują zwykle środkową warstwę wody. W optymalnych warunkach dożywają do około 5 lat.

Brachyrhapsis roseni to gatunek umiarkowanie stadny. Ryby zatem należy utrzymywać w grupach złożonych z kilku, a najlepiej kilkunastu osobników. Na jednego samca powinny przypadać co najmniej dwie, a najlepiej trzy samice. Dla standardowego zestawu złożonego z dwóch samców i 6 samic dobrze jest przeznaczyć zbiornik o pojemności minimum 80 l. Ze względu na znikomą dostępność ryb i ich specyficzny behawior zalecam utrzymywać je w akwarium jednogatunkowym. Woda w nim powinna być umiarkowanie twarda do bardzo twardej (do 18°n), o odczynie obojętnym do zasadowego (pH 7,0-8,5) i temperaturze 22-26C, zawsze dobrze natleniona. Niemniej w warunkach naturalnych ryby znajdowano także w siedliskach o wodzie miękkiej (4-5°n) i lekko kwaśnej (pH 6,5). Bez większego problemu i nijakiej szkody dla zdrowia można je przyzwyczaić do chowu w zbiorniku nieogrzewanym, ale proces ten musi przebiegać stopniowo i najlepiej rozpocząć go na wczesnym etapie życia zwierząt. Wskazuje to na dużą plastyczność gatunku pod względem przystosowania się do rozmaitych warunków środowiskowych. Dodatek do wody soli kuchennej niejodowanej nie jest potrzebny. Wskazany jest natomiast lekki jej ruch, który w zupełności zapewni wewnętrzny filtr gąbkowy typu powerhead. Na dno dajemy najlepiej 2-5 cm warstwę średnio grubszego żwirku, ale praktycznie możemy użyć każdego rodzaju podłoża byle miał on ciemny odcień (przy zbyt jasnym oraz intensywnym oświetleniu ryby wyraźnie bledną). Z elementów dekoracyjnych możemy wykorzystać kamienie (otoczaki, a także płaskie postawione na sztorc). Także jeden lub dwa niewielkie korzenie lub łupina kokosu nie zaszkodzą, bo raczej nie wpłyną znacząco na zmianę odczynu wody.

Nieodzowne są natomiast rośliny i to zarówno podwodne, jak i pływające. Wśród nich „brachy” znajdują schronienie i bezpieczne ostoje. Trzeba jednak pamiętać o pozostawieniu wolnych stref do swobodnego pływania i karmienia. Jak przystało na żyworódkę ryby te mają szybką przemianę materii i będąc przy tym żarłocznymi wydalają spore ilości odchodów. Stąd też konieczne są cotygodniowe podmiany wody na świeżą, ale odstaną w objętości 20-30%. Czynność tę najlepiej jest połączyć ze starannym oczyszczaniem dna z wszelkich zalegających na nim resztek organicznych. Także wydajny system filtracyjny jest tu nieodzowny, a w okresie letnich upałów dodatkowo wskazane jest uruchomienie napowietrzacza. 

W naturze głównym pokarmem B. roseni są owady i ich larwy. W akwarium zjadają karmę każdego rodzaju, ale ich dieta powinna być oparta głównie na pokarmach pochodzenia zwierzęcego (żywe, mrożone lub suche z wysoką zawartością białka). Z największą ochotą rzucają się na żywe larwy komarów, ochotek, wodzienia oraz rureczniki, wazonkowce, zooplankton itp. Z uwagi na znacznego stopnia łakomstwo ryb trzeba zwracać baczną uwagę na to, aby ich nie przekarmiać. W przeciwnym razie szybko ulegną otłuszczeniu, a woda straci swą dobrą jakość (rozkład niedojedzonych resztek karmy zwiększa stężenie związków azotu w wodzie i pochłania duże ilości tlenu). Co ciekawe, dieta bogata w białko zwierzęce, która przynajmniej teoretycznie powinna zmniejszać nasilenie kanibalizmu w tym przypadku nie spełnia takiej funkcji lub też spełnia ją w minimalnym stopniu – takie są moje obserwacje.

Omawiany gatunek jest mało płodny [po ciąży trwającej 4-6 tygodni samica rodzi od kilku (3-9) do dwudziestu kilku młodych, rzadko kiedy więcej], to dodatkowo uchodzi za zajadłego i nieprzejednanego kanibala. „Brachy” potrafią w krótkim czasie ogołocić z nowo narodzonego narybku nawet gęste połacie roślin pływających. Niemniej, jeśli hodowca w porę podejmie działanie, to ma dużą szansę na odłowienie choćby kilku osobników do oddzielnego zbiornika. W warunkach amatorskich w zupełności to wystarcza. Jeśli jednak chcemy odchować bardziej liczne potomstwo wówczas należy ciężarną samicę przenieść do oddzielnego, odpowiednio wcześniej urządzonego kotnika. Nie może zabraknąć w nim różnorodnej roślinności (np. paprocie z rodzaju Ceratopteris, jezierze z rodzaju Najas, wgłębka wodna, pistia rozetkowa, limnobia z rodzaju Limnobium, paprocie wodne, kłęby moczarki, rogatka lub wywłócznika, mchy itp.) oraz kryjówek (kamienie ustawione pod różnymi kątami). Podłoże zaś powinien stanowić dość gruby żwir. Zbiornik napełniamy świeżą, ale dobrze odstaną wodą, instalujemy w nim mały, gąbkowy filtr bez obudowy (chroniącej gąbkę) lub napędzany brzęczykiem, względnie uruchamiamy sam napowietrzacz o małej mocy.

W odpowiednich warunkach środowiskowych „brachy” uchodzą za ryby wytrzymałe, odporne na choroby i łatwo przystosowujące się do wielu różnych warunków poza oczywiście skrajnymi

Na czas porodu kotnik powinien być częściowo lub całkowicie osłonięty, np. ciemnym papierem, tekturą. Optymalna, moim zdaniem, jego pojemność to około 15 l. Samica może przebywać w nim luzem (jednak, gdy poród nastąpi pod nieobecność hodowcy to młode mogą zostać przez nią wyjedzone co do jednego) lub w specjalnym kojcu (koszyczku) porodowym o ażurowych ścianach i dnie. Ten ostatni wariant jest znacznie lepszy i daje narybkowi większe szanse na przeżycie. Jednakże dostępne w handlu koszyczki mogą okazać się zbyt małe dla wyrośniętych samic tego gatunku, które umieszczone w nim przeżywają wzmożony stres. Można zatem wykonać go samemu używając jakiejś plastikowej konstrukcji obciągniętej następnie siatką o oczkach o średnicy około 4 mm. Jeszcze inną alternatywą jest wykorzystanie tzw. kojca podwójnego – włożony jeden w drugi, przy czym ten większy jest obciągnięty znacznie gęstszą siatką, przez której oczka narybek nie ma możliwości przepłynięcia. Dzięki temu można go zawiesić także w akwarium gatunkowym, a nawet w ogólnym. Trzeba zawsze pamiętać o bardzo delikatnym obchodzeniu się z ciężarnymi samicami i wyławianiu ich z najwyższą ostrożnością. Nasilony stres może bowiem prowadzić nie tyle do poronień zarodków (omawiane ryby są na niego zdecydowanie bardziej odporne niż np. pospolite molinezje ostrouste) co do nasilenia się kanibalizmu wobec potomstwa.

Odchów narybku na ogół nie przedstawia większych problemów. Jego żywienie może być oparte zarówno na bazie pokarmów żywych (larwy solowca, najdrobniejsze rozwielitki i oczliki, węgorki octowe, gniecione doniczkowce i ochotki, drobniutko siekane rureczniki itp.), mrożonych (moina, cyklop, bosmina itp.), jak i sztucznych, suchych (prestartery lub odpowiednio rozdrobnione karmy dla ryb dorosłych). Młode karmimy kilkakrotnie w ciągu dnia, zwracając szczególną uwagę na to, aby zadany pokarm był zjadany w całości w ciągu najwyżej kilku minut (poza wioślarkami i larwami solowca, które mogą dłużej utrzymywać się w toni wodnej). Po około 3-4 tygodniach od urodzenia przenosimy przychówek do obszernych, nasłonecznionych i wypełnionych świeżą, odstaną wodą zbiorników odchowalni.

Podchowane osobniki młodociane

Szczygieł syberyjski (Carduelis C. frigoris syn. Carduelis C. major). Praktyczne uwagi odnośnie chowu i rozrodu

Ten piękny, nieduży (dorasta do około 13 cm) ptak, potocznie zwany przez hodowców „majorem”, należy do rodziny łuszczakowatych, czyli ziarnojadów, inaczej ziębowatych (Fringillidae). Jest to rodzina zlokalizowana w obrębie rzędu wróblowych (Passeriformes). Szczygieł syberyjski to jeden z 14 podgatunków szczygła (Carduelis carduelis), zamieszkujący w naturze Syberię (część południowo-zachodnia i południowo-środkowa). Są to ptaki bardzo sympatyczne i wdzięczne w hodowli, charakterystycznie, pięknie ubarwione (m.in. czerwono-czarna maska na głowie otoczona na biało oraz czarno-żółte znaczenia na skrzydłach), przyjemnym śpiewie i typowych ptasich kształtach. Na chów i rozmnażanie szczygłów w niewoli konieczne jest stosowne zezwolenie, które jednak nie dotyczy mutacji barwnych (np. Agat, Feo, Pastel, Albino, Isabel, Eumo, Whitetop, Opal, Wittkop, Topaz, Rublutino, Satin, Brown, Lutino, Noire i inne). Znane są także mieszańce międzygatunkowe powstałe z krzyżówek szczygła z kanarkiem, dzwońcem, czyżem itp.

Szczygły syberyjskie można utrzymywać parami w wolierach zewnętrznych (oczywiście wykonanych według wszystkich kanonów sztuki, czyli odpowiednio osłoniętych, urządzonych, zwykle z doświetlaniem światłem sztucznym w razie potrzeby) lub też w klatkach. W przypadku tych ostatnich dla pary zaleca się wymiary co najmniej 120x50x60 cm. W chowie omawianych ptaków ważne są, moim zdaniem, trzy okresy ich życia: 1) wiosenne parowanie i pobudzanie do lęgów, 2) same lęgi, czyli odchów młodych oraz 3) pierzenie. Odpowiednia dieta ma tu kluczowe znaczenie. W pierwszym okresie ważne są m.in. kiełki (raczej mniejsze, młode niż większe, przerośnięte), w drugim: zwiększone porcje suchego jajka (może być z dodatkiem naturalnego, ugotowanego na twardo) oraz karma żywa, np. pinka, czyli larwy much (często są mrożone). W trzecim okresie ważne są przede wszystkim witaminy (np. podawane co jakiś czas do wody) oraz związki mineralne (np. sepia, grit, piasek).

Hodowcy zapewniają swoim podopiecznym również ocet jabłkowy (z preparatami zakwaszającymi trzeba jednak bardzo uważać, dużo na ten temat czytać i bazować na doświadczeniach kolegów hobbystów o dłuższym stażu). Podstawą żywienia szczygłów są oczywiście mieszanki ziaren dla łuszczaków. Każdy hodowca ma tu swoje ulubione, tego producenta, do którego ma największe zaufanie. Na rynku jest spory ich wybór. Uważam, że nieodzowne są wszelkie warzywa i owoce (brokuły, jarmuż, szpinak, buraki, marchew, jabłko itp.), a także zielonki, w tym zioła, np. gwiazdnica pospolita (niektórzy podają ją całorocznie), mniszek lekarski, rdest ptasi, bazylia, pokrzywa, babki, ikro liście słonecznika itp. Z innych dodatków podawanych czasami przez hodowców można wymienić, m.in.: nasiona lub kwiatostany roślin dzikich (np. ostu, szczeci, traw i chwastów łąkowych), ostropest, kardi, proso (także w kłosach), aksamitki lub nagietki (liście i kwiaty, zwłaszcza świeże, ale także suszone) – zawierające przede wszystkim naturalne barwniki.

Niekiedy nie jest łatwo, zwłaszcza początkującemu hobbyście określić w 100% płeć młodych ptaków, zwłaszcza niewypierzonych i reprezentujących mutację barwną. Doświadczeni hodowcy nie sprawia to zwykle trudności, choć czasami i oni mają tu wątpliwości. Niestety w hodowli szczygłów nie zawsze wszystko idzie tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Zdarza się, że niektóre osobniki marnują lęgi, gdyż połączona przez hodowcę para nie jest ze sobą kompatybilna i zgodna. Trzeba wówczas wymienić jednego z partnerów na innego. Samice zwykle dobrze wysiadują jaja, ale nie zawsze sumiennie karmią potomstwo. Bywa, że wylęgnie się 5 piskląt a odchowa tylko jeden lub dwa. Odwiedzając znajomych hodowców zauważyłem także, że szczególnie narzekają oni na niektóre samce, które potrafią być dalece agresywne wobec swego potomstwa. Wówczas, albo wyrzucają z gniazda ledwie wyklute pisklęta, albo ranią lub zabijają podloty.

Prawdziwą zaś zmorą hodowców są upadki młodych, zdawałoby się już odchowanych osobników. W grę mogą tu wchodzić drobnoustroje chorobotwórcze i/lub pasożyty. Bez szczegółowej diagnostyki z pomocą lekarza weterynarii specjalisty awiopatologa nie da się samemu ustalić przyczyny upadków, a tym bardziej szybko ją zneutralizować. Najczęściej konieczna staje się wówczas kuracja antybiotykowa i/lub p-pasożytnicza i to niekiedy z użyciem więcej niż jednego leku. 

W Polsce szczygieł (Carduelis carduelis) objęty jest ścisłą ochroną. Ornitolodzy zgodnie potwierdzają fakt, że niestety liczebność gatunku uległa w ostatnich latach znacznemu zmniejszeniu.

Prętnik karłowaty (Trichogaster lalius) c.d.

O tej pięknej rybie z rodziny guramiowatych (Osphronemidae) pisałem już wcześniej na blogu. Teraz chciałem pokazać na zdjęciach piękno barw, przede wszystkim samców oraz podzielić się z Państwem najważniejszymi spostrzeżeniami hodowlanymi.

Usposobienie prętnika karłowatego jest zwykle towarzyskie i łagodne wobec innych mieszkańców akwarium, choć w okresie okołotarłowym może się to zmienić (samiec staje się wówczas terytorialny i atakuje zbliżających się do gniazda intruzów).

Prętniki karłowate to generalnie ryby mało wymagające, ale preferujące „dojrzałe” akwaria, wypełnione tzw. starą wodą.

Prętniki są niewybredne pod względem rodzaju podawanego im pokarmu i do tego bardzo żarłoczne. Zadowalają się praktycznie każdym jego rodzajem (wszystkożerność), byle był on dostosowany do niedużego otwory gębowego

U prętników dobre wyniki hodowlane daje oddzielenie samca od samicy na 7–10 dni. Najważniejsze jest jednak to, aby obydwa tarlaki były w pełni wyrośnięte i dojrzałe rozpłodowo (następuje to w wieku 7-8 miesiąca życia). Dobrze odżywione tarlaki, w odpowiednich warunkach środowiskowych podchodzą do tarła bardzo ochoczo i często bez specjalnego przygotowania (obniżka słupa wody, dolewka chłodniejszej i miękkiej, a następnie podniesienie jej temperatury).

Ikra prętników zawiera mikro kropelki tłuszczu dzięki, którym jest lżejsza od wody i sama wypływa na jej powierzchnię. Narybek jest bardzo drobny i w przeciwieństwie do osobników dorosłych dość wybredny pod względem zadawanej karmy. Pierwszym i zdecydowanie najlepszym dla niego pokarmem są pierwotniaki, wyhodowane na pożywkach organicznych lub z preparatów handlowych oraz żywe wrotki (do kupienia w zgrzewanych torebkach).

Więcej o chowie i rozrodzie prętnika karłowatego pisałem tu:

Prętnik karłowaty (Trichogaster lalius) – chów i rozmnażanie

A tutaj dodatkowy wpis o rozmnażaniu omawianego gatunku:

Prętnik karłowaty. Rozród c.d.

O modrolotkach raz jeszcze – rozwój piskląt

O modrolotkach czerwonoczelnych (Cyanoramphus novaezelandiae) pisałem wcześniej co nieco tu:

Modrolotka czerwonoczelna (Cyanoramphus novaezelandiae)

Teraz jednak chciałbym uściślić pewne dane na temat ich chowu i hodowli. Przedstawię też rozwój piskląt oraz ciekawy przypadek lęgowy, co myślę będzie interesujące dla czytelników bloga.

Te średniej wielkości papugi (wraz z ogonem dorastają do ok. 27 cm) przez ludność tubylczą zwane są kakariki, a przez polskich hobbystów papugami kozimi lub po prostu kozami (od wydawania charakterystycznego głosu przypominającego meczenie koźlęcia). W swojej ojczyźnie jeszcze do niedawna gatunek ten był bezlitośnie tępiony przez farmerów z powodu plądrowania upraw (głównie owoców). Na terenie RP podlega obowiązkowi rejestracji. W niewoli dożywa do około 15 lat. Wyhodowano niemało odmian barwnych, m.in. żółtą, cynamonową, szekowatą, niebieską, płową.

Ojczyzną modrolotek czerwonoczelnych jest Nowa Zelandia wraz z pobliskimi wyspami. Jest to ptak o żywiołowym usposobieniu, bardzo ruchliwy, ciekawski i łatwo nawiązujący kontakt z opiekunem. Przez większą część dnia przebywa na dnie klatki/woliery, gdzie poszukuje pokarmu. Charakterystycznie przy tym skacze i z upodobaniem rozgrzebując podłoże. Tak, omawiane papugi to niestety wielcy bałaganiarze – potrafią w jednej chwili rozsypać całe ziarno lub wychlapać wodę (uwielbiają się kąpać). Karmnik zatem powinien być mocny i stabilny, z kilkucentymetrowej wysokości bocznymi ściankami, a poidło odpowiednio zabezpieczone.

Żerowanie na dnie pomieszczenia niesie też za sobą większe niż zwykle ryzyko zarażenia się ptaków, m.in. pasożytami układu pokarmowego. Dlatego też ich regularnie odrobaczanie jest konieczne dla zachowania dobrego stanu zdrowia. Do chowu i rozmnażania modrolotek najlepsza jest woliera, zarówno wewnętrzna, jak i zewnętrzna. W większej mogą być one bez problemu utrzymywane razem z innymi, spokojnymi gatunkami pospolitych gatunków papug. Osobiście jednak wolę utrzymywać omawiane ptaki oddzielnie w dobranych parach. Jeśli taką parę chowamy w klatce to jej wymiary powinny być, co najmniej 120×60×90 cm.

Ustalenie płci u osobników dorosłych nie stanowi większego problemu. Samiec jest większy i ma masywniejszą (tzw. byczą) głowę oraz szerszy dziób. Poza tym pióra zabarwione na czerwono są u niego zwykle liczniejsze. Rozmnażanie modrolotek jest dość łatwe, o ile przestrzega się kilku zasad. Choć przedstawiciele tego gatunku osiągają dojrzałość płciową relatywnie bardzo wcześnie (4,5–5 miesięcy), to do rozrodu przeznaczamy osobniki co najmniej 10, a najlepiej 12 miesięcy.

Dobrane pary lęgowe zaleca się utrzymywać osobno (w czasie lęgów modrolotki bywają agresywne, szczególnie wobec współplemieńców). Parę hodowlaną nietrudno jest zestawić, ale czasami napotyka się na problemy, o których piszę poniżej. Idealny i najbardziej zbliżony do naturalnego sposób dobierania się ptaków w pary, to pozwolenie im na swobodny wybór partnera płciowego pośród grupy niespokrewnionych ze sobą i dojrzałych rozpłodowo osobników, najlepiej tej samej odmiany barwnej. „Kozy” to papugi bardzo płodne i na ogół troskliwie opiekujące się potomstwem. Z uwagi na znaczną niekiedy liczbę piskląt w lęgu do gniazdowania zalecam większe budki o wymiarach: 25x25x35-40 cm i otworem wejściowym o średnicy około 7 cm. Dno wysypujemy 3-4 cm warstwą drewnianych wiórków z drzew liściastych zmieszanych z niewielkim dodatkiem torfu lub ziemi próchnicznej.

Samica co drugi dzień składa białe jajo. W sumie może ich być 4-10. Sama wysiaduje je przez 20-21 dni, a następnie karmi młode przez pierwszy tydzień. Samiec dostarcza jej w tym czasie pokarm, a potem również bierze czynny udział w wychowie potomstwa. Pisklęta znakujemy obrączkami o średnicy 4,5 mm. Młode opuszczają budkę po 5-6 tygodniach, ale jeszcze przez kolejne 2-3 tygodnie są dokarmiane przez dorosłe (głównie samca). Po tym czasie należy oddzielić je od rodziców.

Żywienie modrolotek, które są mało wybredne pod względem spożywanego pokarmu jest bardzo łatwe. Oprócz dedykowanych mieszanek ziaren chętnie zjadane są wszelkie warzywa i owoce oraz zielonki. Jeden z kolegów w okresie lęgowym podaje oprócz ugotowanego na twardo kurzego jaja także biały twaróg oraz gotowany makaron, ryż i ziemniaki. Papugi kozie, po przyzwyczajeniu dobrze znoszą chłody, ale w okresie zimowym powszechnie zaleca się trzymać je w pomieszczeniu, w którym temperatura powietrza wynosi przynajmniej 5°C (może to być dobudowana, zamknięta część woliery). Hodowcy, którzy zimują je w wolierach źle osłoniętych, narażonych na przeciągi i silny mróz mogą zapłacić za swą lekkomyślność wysoką cenę – wiosną może się bowiem okazać, że ptaki są wiosną osłabione, źle wypierzone i nie tak skore do lęgów, jakby się od nich oczekiwało. Generalnie jednak, moje obserwacje na Mazowszu, gdzie od lat zimy są dość ciepłe potwierdzają, że odpowiednio przyzwyczajone modrolotki zimują na zewnątrz bez problemu. Dodatkowo może się to odbywać w dowolnie licznych grupach ptaków, zależnie od powierzchni posiadanego pomieszczenia.

Perypetie pewnej pary – beznoga samica

Swoją parę dorosłych modrolotek kupiłem wiosną br. od hodowcy z ogłoszenia. Dorodny samiec, żółto-zielony szek był w parze ze sporo mniejszą od niego, zieloną samiczką. Ta jednak od początku mi się nie podobała. Była zbyt drobna, wręcz delikatna i mimo odrobaczenia nie tryskała wcale energią. Moje obawy wkrótce się potwierdziły –  ptak padł nie mogąc znieść nocą jaja. Szybko nabyłem drugą samicę do lęgów, tym razem żółtą. „Kózki” absolutnie jednak nie przypadły sobie do gustu. Samiec ustawicznie przeganiał „partnerkę” z miejsc, w których przebywał. I tu obserwacja hodowlana – modrolotki, choć powszechnie uważane są za nietrudne w rozmnażaniu, nie zawsze zachowują się książkowo. Zdarza się bowiem, że pary zestawiane przez hodowcę nie są zgodne i to czasami diametralnie. Tak było w moim przypadku, co skutkowało brakiem lęgów. Wreszcie zdegustowany wymieniłem z kolegą żółtą samicę na żółto-zielonego szeka z drugiej połowy zeszłego roku.

I tu nastąpił prawdziwy przełom – od chwili połączenia ptaki okazywały wobec siebie ogromną sympatię i pełne zgranie. Samiec często karmił partnerkę, która coraz częściej zaglądała do budki. Niestety wydarzyła się tragedia. Pewnego ranka, gdy przyjechałem rano na działkę zauważyłem trzepoczącą się u góry woliery samicę. Biedaczka powiesiła się za nogę na siatce i nie mogła uwolnić, prawdopodobnie wisząc tak przez całą noc. Po jej oswobodzeniu okazało się najgorsze – kończyna nieco powyżej stawu skokowego wisiała tylko na skrawku skóry. Po jego delikatnym przecięciu starannie zdezynfekowałem i opatrzyłem ranę. Jako hodowca byłem zdruzgotany. I tu kolejna moja uwaga, aby jak najdokładniej, przed zasiedleniem ptaków, sprawdzić w wolierze wszystkie zgięcia siatki, jej ewentualne podwójne nałożenia i miejsca przyczepu do konstrukcji nośnej. Jest to szczególnie ważne w przypadku gdy zleciliśmy komuś budowę pomieszczenia. Szybo jednak przestałem płakać nad rozlanym mlekiem i z pomocą kolegi, lekarza weterynarii, zająłem się zmaltretowaną samicą. Naszym głównym celem było ulżenie jej w cierpieniu i ułatwienie dalszego funkcjonowania. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ptak ten kiedykolwiek będzie nadawał się jeszcze do rozrodu. Zrobiłem małe rozeznanie i dowiedziałem się, że możliwe jest zrobienie na zamówienie swoistej protezy, m.in.  dla papugi, która utraciła kończynę (konieczne jest jednak jej zdjęcie rtg oraz wycisk w specjalnej masie itp.). Zajmują się tym bardzo nieliczne, wysoce specjalistyczne lecznice weterynaryjne, które na co dzień zajmują się protezowaniem kończyn głównie psów i kotów. Mimo to, z powodów ode mnie niezależnych, postanowiłem działać doraźnie we własnym zakresie. W tym celu zrobiłem plastikowe łupki z kawałków przeciętej podłużnie cienkiej, plastikowej rureczki na tyle jednak mocnej, aby stanowiła dobre i stabilne oparcie dla ptaka. Następnie po dopasowaniu ich do kikuta dokładnie owinąłem całość wodoodpornym plastrem (bez opatrunku). Starałem się, aby koniec tworzył tępą powierzchnię umożliwiającą oparcie na takiej czy innej powierzchni.

Po dwutygodniowym przetrzymaniu samicy w klatce i upewnieniu się, że jej zdrowiu i życiu nie zagraża niebezpieczeństwo (brak zakażenia rany) połączyłem ją ponownie z samcem. Jakże miły był to widok – uradowany „koziołek” uroczo cieszył się z widoku swojej partnerki, obskakiwał ją dookoła, karmił, gaworzył itp. I tu znajomi hodowcy przestrzegali mnie złowrogo, że nic z tego nie będzie i że powinienem samicę poddać eutanazji (sic!), albo oddać do ptasiego azylu. Nawet bowiem jeśli złoży ona jaja to na 100% będą one niezapłodnione. Na domiar złego dwóch z nich opowiedziało mi o swoich przypadkach, jakie przed laty mieli w swoich hodowlach. Pierwszy z nich miał samicę rozeli królewskiej, która uchodziła za osobnika doskonale wręcz odchowującego potomstwo. Niestety pewnej nocy doznała bardzo poważnego urazu jednej z kończyn  którą wkrótce straciła niemal całą (kolega podejrzewa, że sprawcą był kot lub sowa, które musiały jakoś, przez niemałe oczka siatki, pochwycić kończynę). Para wszakże dalej gniazdowała, ale już nigdy żadne ze zniesionych jaj nie było zalężone. No tak, w przypadku, gdy samica nie może zachować koniecznej równowagi ciała podczas aktu płciowego jej zapłodnienie jest często niemożliwe. Drugi zaś hobbysta przywołał za przykład beznogą kanarzycę, która wcześniej miała u niego udane lęgi, a po utracie kończyny już nigdy nie została matką.

Wysłuchawszy tych wszystkich mało optymistycznych opowieści nie traciłem jednak nadziei. W ciągu miesiąca od feralnego urazu modrolotki przystąpiły do lęgu, a samica zniknąwszy w budce zaczęła składać jaja. Tak się złożyło, że ptaki przebywały w wolierze po wiewiórkach Hudsona i budka zawieszona była w trudno dostępnym dla opiekuna miejscu. Może to i lepiej, bo samica miała przez to całkowity spokój. I tu kolejna moja uwaga skierowana do hodowców, którzy są bardzo niecierpliwi. A co bezustannie zaglądają do budek, prześwietlają jaja niekiedy wielokrotnie i tylko płoszą ptaki, co (zwłaszcza u bardziej wymagających astryldów, przedstawicieli dzikiej awiofauny itp.) nierzadko doprowadza do porzucenia lęgu.

Wróćmy jednak do mojej pary. Samica wysiadywała jaja bardzo sumiennie. Jej partner przez cały czas ją dokarmiał, a gdy tylko wyszła na chwilę z budki natychmiast ożywiał się i wesoło do niej gaworzył. Wreszcie, po ponad 3 tygodniach zdecydowałem się na kontrolę gniazda. Nikt z moich znajomych nie wierzył, że zastanę w nim cokolwiek innego niż tylko niezapłodnione jaja. Prawda okazała się zupełnie inna. Ku mojej nieskrywanej radości zastałem cudowny widok czterech zdrowych, dorodnych piskląt. Trzy jaja były czyste, więc je przy okazji usunąłem. A zatem drodzy hodowcy, nie traćcie nadziei, gdy waszego ptaka spotka nieszczęście związane z utratą kończyny.

Zagrzebka Rachowa (Nothobranchius rachovii) – chów i rozród

Ta niezwykle piękna, niewielka ryba (dorasta do około 5 cm) jest o wiele rzadziej spotykana w akwariach niż zagrzebka afrykańska (Günthera) (Nothobranchius guentheri). Samiec jest większy i diametralnie jaskrawiej ubarwiony – wręcz emanuje kolorami (barwy mogą się różnić w zależności od miejsca pochodzenia). W naturze gatunek ten zasiedla dolny bieg rzeki Pungwe (okolice miasta Beira) – stąd pochodzi najbardziej popularna w akwarystyce forma oraz dorzecze Zambezi na terenie Mozambiku. Są to obszary astatyczne, zalewowe, bagienne, o zmiennym poziomie wody, zazwyczaj okresowo wysychające. W odpowiednich warunkach zagrzebki mogą dożyć w akwarium do niewiele ponad roku. Drugi człon nazwy gatunku został nadany na cześć Artura Rachowa (1884-1960), niemieckiego akwarysty i ichtiologa. W języku angielskim jego nazwa brzmi: Bluefin notho. W handlu pojawia się także forma albinotyczna. Przez pewien czas była też odmiana czarna, ale od 2010 r. naukowcy doszli do wniosku, że jest to inny gatunek – N. pienaari.

Warto wspomnieć jak na skomplikowanej drodze ewolucji omawiany gatunek doskonale przystosował się do niesprzyjających warunków środowiskowych (okresowe susze). Niestety ceną za to było znaczne skrócenie długości życia ryb (w naturze to kilka tygodni do góra 3-5 miesięcy). A życie ich wyznacza jeden nadrzędny cel – zdeponowanie na zewnątrz możliwie jak największej liczby gamet (jaj i plemników), które mają szansę na połączenie się. Im bardziej liczne będzie bowiem potomstwo, tym większa gwarancja na przetrwanie gatunku jako takiego. Wszystko bowiem wplecione jest tu w odwieczny rytm zmiennych okresów pogodowych w ciągu roku. Mianowicie w porze deszczowej tarlaki odbywają intensywne tarło niemal codziennie, a jaja są zagrzebywane w mule dennym (brak jakiejkolwiek opieki ze strony rodziców). Ten osobliwy wyścig z czasem trwa do ostatnich chwil życia ryb, czyli do momentu, gdy woda w danym zbiorniku nie wyschnie całkowicie. Wówczas giną wszystkie osobniki dorosłe, natomiast zarodki w jajach zdeponowanych w podłożu rozwijają się dalej bez przeszkód (warstwa osadów dennych dobrze chroni je przed palącym słońcem).

Taka strategia rozrodcza możliwa jest dzięki zjawisku zwanemu diapauzą. Jest to przerwa (zawieszenie) w rozwoju zarodka (anabioza), czyli stan okresowego wstrzymania jego funkcji życiowych (przemiany materii) do niezbędnego minimum. Co ciekawe, diapauzy są zazwyczaj dwie. Pierwsza pojawia się wtedy, gdy woda całkowicie wyparuje, a podłoże ma postać mulistego, pozbawionego tlenu błota. Rozwój zarodków zostaje wtedy po raz pierwszy zahamowany (na etapie gastrulacji), zwykle na kilka miesięcy. Dalszy rozwój zarodka następuje po dalszym wyschnięciu podłoża i powstania w nim rozstępów, dzięki którym do głębszych warstw zaczyna docierać powietrze atmosferyczne z życiodajnym tlenem.

Druga diapauza rozpoczyna się, gdy faza rozwoju embrionalnego jest już prawie ukończona. W naturze może ona trwać w naturze nawet ponad pół roku. Przerywają ją dopiero pierwsze opady deszczu, czyli miękka, pozbawiona zanieczyszczeń, natleniona i chłodniejsza woda. W podłożu zwiększa się wówczas nagromadzenie dwutlenku węgla. Wkrótce ze złożonych jaj zaczynają masowo wylęgać się larwy, a wraz z nimi – cała masa najróżniejszych mikroorganizmów, służących narybkowi za pierwszy pokarm. Zwykle jednak nie ze wszystkich jaj od razu wylęgają się larwy – część z nich wydostaje się z osłonek jajowych dopiero podczas drugiego lub kolejnego opadu deszczu. To przystosowanie zabezpiecza z kolei nowe pokolenie (i gatunek jako taki) przed całkowitą zagładą w przypadku nagłego powrotu suszy lub zbyt skąpych opadów, które uniemożliwiłyby potomstwu normalny rozwój i zdobywanie pokarmu. Gdy jednak wszystko układa się pomyślnie (brak anomalii pogodowych), następuje wspomniany już swoisty wyścig ryb z czasem. Narybek wyjątkowo szybko podejmuje żerowanie i dobrze odżywiony rośnie niemal „w oczach” (przemiana materii u gatunków sezonowych przebiega bardzo szybko). Według wielu autorów młode osobniki są zdolne do rozrodu już po około 4 tygodniach i wycierają się w akwariach niemal codziennie (tzw. ciągły cykl rozrodczy).

Z moich obserwacji wynika jednak, że ryby te, aby rzeczywiście w pełni nadawały się do rozrodu potrzebują co najmniej 2 miesięcy życia, a bywa że i dłużej. Wszystko bowiem zależy od materiału hodowlanego, którym dysponujemy oraz od warunków środowiskowych, a zwłaszcza temperatury wody i odpowiedniego żywienia. Osobniki rozmnażane dziś komercyjnie są niejednokrotnie nienajlepszej jakości hodowlanej, zwłaszcza samice (przygarbione, niewyrośnięte, cherlawe). Także z codziennym odbywaniem tarła przez zagrzebki może wcale nie być tak, jak to się powszechnie uważa i pisze. Zaobserwowałem, że mają one dłuższe lub krótsze okresy wyciszenia płciowego. Szczególnie samice, w jajnikach których komórki jajowe na skutek różnych czynników (zależnych lub niezależnych od hodowcy) nie dojrzewają tak szybko lub też dojrzewają, ale jest ich niewiele. W Internecie, podobnie jak w przypadku wielu innych karpieńcowatych można kupić także zapłodnioną ikrę do samodzielnego wylęgania.

W przypadku zagrzebki Rachowa substrat z ikrą można po raz pierwszy zalać po pełnych 3 miesiącach leżakowania. Wówczas jednak nie wszystkie larwy mogą opuścić osłonki jajowe i konieczne jest dalsze leżakowanie substratu (oczywiście po oddzieleniu narybku) i odsączeniu nadmiaru wody. Ponowne zalanie można poczynić po kolejnych 1-1,5 miesiąca. Niektórzy hodowcy rozpoznają moment, w którym należy zalać ikrę po wyraźnym rysunku oczu (ze srebrną obwódką) zarodków w jajach. Wylęg larw następuje zwykle po kilku godzinach, choć lepiej jest odczekać 1-2 dni.

Warunki chowu są podobne jak u zagrzebki afrykańskiej (Notobranchius guentheri):

Zagrzebka afrykańska (Notobranchius guentheri). Chów

oraz zagrzebca długopłetwego (Pterolebias longipinnis):

Zagrzebiec długopłetwy (Pterolebias longipinnis). Chów
Zasady rozmnażania są również takie same jak u wspomnianych dwóch gatunków – zagrzebki afrykańskiej oraz zagrzebca długopłetwego:

Zagrzebiec długopłetwy (Pterolebias longipinnis). Rozród

Nornik wschodni (Microtus fortis). Rozród

Do rozrodu norniki powinny przystępować po ukończeniu 4 miesięcy życia

Samiec jest nieco większy. Dobrze widoczne są u niego jądra, tworzące podskórne, ciemne uwypuklenia, a odległość między odbytem a prąciem jest znacznie większa. Dojrzałość płciową norniki osiągają w 6-7. tygodniu życia. Do rozrodu powinny przystępować jednak po ukończeniu 4 miesięcy życia. Wyborem miejsca i budową gniazda zajmuje się samica. W warunkach hodowlanych opiekun nie musi wstawiać do pomieszczenia drewnianej skrzyneczki, domku czy innej tego typu kryjówki.

Ciężarnej samicy hodowca powinien zapewnić jak najlepszy dobrostan

Samica rodzi bowiem młode najczęściej w gnieździe zrobionym bezpośrednio w ściółce. Ciąża trwa około 21 dni. Jest to szczególny okres w życiu samicy. Hodowca powinien zapewnić jej w tym czasie jak najlepszy dobrostan. Masa ciała zwierzęcia zwiększa się i wyraźnie wzrasta jego ostrożność i nerwowość. Niekiedy daje się także zaobserwować zmniejszoną aktywność, a nawet agresję w stosunku do współplemieńców lub opiekuna.

Dwudniowe oseski nornika wschodniego

Omawiane ssaki charakteryzują się wysoką płodnością i plennością – w miocie może być nawet ponad 10 młodych. Wielokrotnie jednak rodzi się ich tylko 2-4 (zwykle 5-6). Norniki to typowe gniazdowniki – ich potomstwo rodzi się nagie, ślepe, głuche, niedołężne i bezradne – wymaga czynnej opieki ze strony matki. Samiec zwykle nie bierze udziału w jego wychowie, ale nierzadko przebywa w gnieździe razem z samicą i młodymi.

Oseski w wieku 4 dni

Młode zaczynają widzieć około 12. dnia życia. Szybko rosną i samodzielne stają się po około miesiącu. Wtedy można odłączyć je od rodziców. W małym pomieszczeniu dorosły samiec często okazuje agresję wobec starszych synów. W praktyce możliwych jest 6 miotów w roku, ale nigdy nie wolno do tego dopuszczać. Samice, które rodzą kilka razy pod rząd szybko się bowiem wyczerpują i krótko żyją.

Młode w wieku 7 dni

Podobnie jak i u innych gryzoni tak i tu występuje tzw. ruja poporodowa, która ma miejsce zwykle kilka do kilkudziesięciu godzin po wydaniu na świat potomstwa. Jej skuteczność jest różna, ale zwykle sięga około 70%. Zapłodnienie samicy wkrótce po porodzie jest dopuszczalne, ale tylko wówczas gdy jest ona w dobrej kondycji, a urodzony przez nią miot nie jest zbyt licznym i którymś z kolei.

Samica przenosząca oseski

U gniazdowników dość częsty jest kanibalizm, czyli zjadanie noworodków przez zazwyczaj samicę. Powodem tak skrajnego zachowania jest przede wszystkim stres. Nie należy zatem zbyt często zaglądać do gniazda, dotykać młodych (obcy zapach), zmieniać w tym czasie wystroju klatki, ani nawet wymieniać ściółki itp.

Kanibalizm u gryzoni może mieć wiele przyczyn

Kanibalizm może być także wynikiem braku wody do picia, skąpego żywienia (niedobór białka) lub, szczególnie w naturze, poczucia zagrożenia spowodowanego, np. silną presją drapieżników, niebezpiecznymi zdarzeniami, jak pożar, powódź, susza itp. Samica zjada wówczas potomstwo, aby móc alokować energię w wydanie na świat kolejnego miotu.

Odchowany miot czterech młodych w wieku 3 tygodni

Matka może również instynktownie pożerać chore lub słabe osobniki, dokonując jednocześnie selekcji naturalnej i dostarczając swemu produkującemu mleko organizmowi cennego białka. W czasie odchowu młodych samicy należy więc zapewnić ciszę i spokój oraz ustronne miejsce na gniazdo. Im liczniejszy miot, tym noworodki mają niższą masę urodzeniową i są słabsze. Te ostatnie z powodu ograniczonego dostępu do sutek i pokarmu często giną.

Bardzo liczny miot – należy zawczasu zastanowić się nad źródłem zbytu potomstwa

U opisywanego gatunku można podkładać nadliczbowe oseski innym samicom, mającym mniej liczne, ale będące w podobnym wieku mioty, choć w hodowli amatorskiej rzadko jest to możliwe. Także nie ma tu praktycznego zastosowania tzw. karmienie regulowane, które polega na naprzemiennym (co 2-6 godzin) dopuszczaniu do samicy raz silniejszych, a raz słabszych młodych.

 

Dobrze utrzymane młode osobniki mają połyskującą okrywę włosową i nie są wychudzone, ani zapasione

W swojej ojczyźnie norniki wschodnie uważane są za groźnych szkodników upraw rolnych. Z drugiej jednak strony stanowią poważne źródło pokarmu dla drapieżnych ssaków i ptaków. Wykorzystuje się je także w placówkach badawczych jako zwierzęta laboratoryjne. U omawianych gryzoni brak jest odmian (mutacji) barwnych. Co najwyżej spotyka się lokalne podgatunki.

Nornik wschodni to gryzoń przyjazny i sympatyczny

O wszelkich kwestiach związanych z chowem norników wschodnich proszę kliknąć w link poniżej:

Nornik wschodni (Microtus fortis). Chów

Bojownik bezbronny (Betta imbellis). Chów i rozród

Ta niezwykle piękna ryba jest blisko spokrewniona z bojownikiem wspaniałym zwanym też syjamskim (Betta splendens, ang. Siamese fighting fish) i należy oczywiście do rodziny guramiowatych (Osphromenoidae). Obydwa gatunki mają identyczny wręcz behawioryzm godowy, ale różni je zachowanie w okresie spoczynku płciowego, temperament oraz wygląd zewnętrzny. Bojownik bezbronny zwany jest także karłowatym, spokojnym lub niebieskim. Nazwa omawianego gatunku w języku angielskim to: Peaceful Betta, Crescent Betta. Jego ojczyzną jest Malezja – pierwotnie okolice Kuala Lumpur (zwykle płytkie, szybko nagrzewające się, mętne i ubogie w tlen zamulone i błotniste rozlewiska, pola ryżowe, rowy melioracyjne, bagna, mokradła, stawy i cieki o leniwym nurcie itp.). Gatunek ten rozprzestrzenił się jednak na inne rejony Azji i można go spotkać m.in. w Singapurze, południowych rejonach Tajlandii, na Sumatrze. Bywa znajdowany także w przybrzeżnych wodach słonawych. W akwarium dorasta do około 4,5 cm i ma o wiele krótsze płetwy niż bojownik wspaniały (zwłaszcza płetwa ogonowa jest charakterystycznie łagodnie, półkoliście zaokrąglona). W niewoli, prawidłowo pielęgnowany, dożywa 3-4 lat.

U omawianego gatunku behawior poza godowy, w okresie spoczynku płciowego, jest w powszechnej opinii odmienny od reprezentowanego przez bojownika syjamskiego. Czy jednak aż tak bardzo zachowania obydwu taksonów różnią się od siebie? Przede wszystkim bojowniki bezbronne można utrzymywać w jednym zbiorniku nie dość, że w grupach, to jeszcze w konfiguracji obupłciowej. Samce mogą co prawda być wobec siebie okazjonalnie szorstkie, ale ewentualne niesnaski między nimi nie są nasilone (lub raczej, nie przybierają zbytnio na sile), absolutnie bezkrwawe i nie zagrażają ich zdrowiu ani życiu, o ile (to ważne!) zbiornik jest odpowiedniej wielkości i prawidłowo urządzony (samice mogą się jedynie przeganiać lub rzadziej, całkowicie ignorować). W innym wypadku prześladowany osobnik może nie wytrzymać ciągłej presji i zakończyć swój żywot. Także sytuacja, gdy w akwarium mamy dwa samce i jedną samicę nie wróży spokoju – wówczas terytorializm i walki są nieuniknione między rywalami, a słabszy osobnik jest gnębiony przy każdej okazji.

Behawior godowy jest natomiast bardzo podobny u obydwu wspomnianych gatunków. Mleczak umieszczony ze zbyt młodą lub niegotową do tarła ikrzycą w małym, słabo obsadzonym roślinami zbiorniku może łatwo zagonić ją na śmierć. Obserwowałem także agresję samca wobec partnerki, z którą właśnie odbył tarło, bądź też usiłował ją zagonić pod pieniste gniazdo jeszcze w trakcie jego budowy. A zatem, polemizowałbym tutaj dość mocno z tezą stawianą przez wielu autorów jakoby omawiany gatunek jest do tego stopnia łagodny, że aż bezbronny, a agresja u niego jest szczątkowa i niemal nie występuje. Moim zdaniem, owszem jest ona znacznie mniej nasilona niż u bojownika wspaniałego, ale jednak w określonych sytuacjach może przybrać ba sile. Jej ewentualne negatywne skutki zależą natomiast w dużej mierze od warunków środowiskowych w jakich utrzymywane są ryby. Powyższe przykłady to dowód na agresję wewnątrzgatunkową, a jakie jest zachowanie bojoników bezbronnych wobec innych taksonów w tym samym akwarium? Otóż, nigdy nie zaobserwowałem, aby kiedykolwiek zaatakowały one przedstawiciela innego gatunku [w tym bardzo małego (razbory z rodzaju Boraras czy podrośnięty narybek głowaczyka barwnego] i to nawet w okresie okołotarłowym (tu jednak ciężko to potwierdzić na 100%, gdyż inne ryby i tak trzymały się z daleka od godującej pary i ich gniazda). Mimo to uważam, że tytułowy bohater raczej nie nadaje się do utrzymywania w zbiorniku towarzyskim. Bojowniki będą w nim tylko wegetowały, a ich naturalny behawior będzie tłumiony i mocno zaburzony. Można jednak bardzo starannie dobrać obsadę akwarium, która będzie gwarantowała dobre samopoczucie wszystkich współmieszkańców. W charakterze ryb towarzyszących zalecałbym tu przede wszystkim niewielkie gatunki azjatyckie, jak małe razbory, bocje, brzanki i dania, piskorki, cierniooczki, kardynałki chińskie, przeźroczki indyjskie, jak również przedstawicieli innych biotopów, np. stadne kąsaczowate, zbrojniki itp.

Dla kilku osobników omawianego gatunku wystarcza około 60 l zbiornik, najlepiej długi i niski. Preferowane jest przytłumione światło, stąd nie może zabraknąć licznej roślinności pływającej (najlepsze, moim zdaniem to: pistia rozetkowa, różdżyca rutewkowa, limnobium gąbczaste). Należy uważać jednak na ekspansywny rozrost tych ostatnich – trzeba regularnie ograniczać ich ilość, bowiem bojowniki oddychają (za pomocą narządu błędnikowego, czyli labiryntu) powietrzem atmosferycznym i muszą mieć stale nieskrępowany dostęp do powierzchni wody. Ponadto zbiornik powinien być dobrze zarośnięty gatunkami podwodnymi. Z elementów dekoracyjnych możemy wykorzystać: zatopione liście (bukowe, dębowe, migdałecznika), gałęzie i korzenie, łupiny kokosu, lignity, bambusowe łodygi itp. Oczywiście akwarium powinno być szczelnie przykryte jako że ryby te są dość skoczne oraz ze względu na fakt, iż powietrze nad wodą powinno być ogrzane i tworzyć specyficzny mikroklimat (różnica między temperaturą wody i powietrza nad nią nie może być większa niż 2-3°C). W przeciwnym razie grozi to przeziębieniem błędnika, co zwłaszcza u młodych osobników prawie zawsze kończy się śmiercią.

Optymalne parametry fizyko-chemiczne wody to: twardość ogólna do 12°n (średnio twarda), odczyn lekko kwaśny do lekko zasadowego (pH 6,5-7,5) i temperatura około 25°C. Niemniej do chowu wystarcza zwykła woda wodociągowa, jej odczyn z powodzeniem może być nawet zdecydowanie kwaśny (pH 5,5-6), a ciepłota wahać się od 21-26°C. Ponadto woda powinna być filtrowana (wystarcza tu spokojnie działający gąbkowy filtr wewnętrzny), regularnie podmieniana (15-20%/tydzień) i znajdować się co najwyżej w lekkim, subtelnym ruchu. Jako podłoża używamy najlepiej drobnego żwirku o ciemnym odcieniu. Bojowniki z rodzaju Betta bardzo dobrze czują się także w paludariach, w których rośliny nabrzeżne uprawiane są np. w systemie hydroponicznym. Żywienie bojowników jest bezproblemowe. Trzeba tylko pamiętać, że są to generalnie mięsożerni  drapieżcy, stąd podstawą ich diety powinna być karma pochodzenia zwierzęcego, mrożona lub żywa. Pokarmy zaś suche muszą mieć wysoką zawartością białka.

Dymorfizm płciowy jest dobrze zaznaczony. Samiec jest nieco większy, znacznie barwniejszy i ma dłuższe płetwy nieparzyste. U dorosłej, o wiele skromniej ubarwionej ikrzycy (brązowo-szara) widać czasami dwie podłużne, ciemne pręgi po bokach ciała. Choć mleczaki z różnym rejonów geograficznego występowania mogą się nieco różnić kolorystyką to generalnie w okresie godowym barwami dominującymi są u nich niebiesko-granatowa (lśniąca, niekiedy z zielonkawym połyskiem) oraz czerwono-bordowa (rysunki na płetwach ogonowej, odbytowej oraz brzusznych). W tym czasie również samica przybiera szatę godową, choć oczywiście nie tak efektowną jak u samca (niemniej czasami zdarzają się wyjątki). W czasie spoczynku płciowego ubarwienie omawianych ryb mocno blednie. Ta cecha także odróżnia je od bojownika wspaniałego, którego jaskrawe barwy nie zależą (lub zależą w małym stopniu) od okresu godowego.

Tarło i technika jego przeprowadzania są takie same jak u Betta splendens, o czym można przeczytać w poniższym wpisie. Bojownik bezbronny jest jednak mniej płodny – z jednego tarła uzyskuje się zwykle kilkadziesiąt do stu kilkudziesięciu jaj, choć bywa, że zaledwie 30-40.

Bojownik wspaniały (Betta splendens). Rozród

Bystrzyk pięknopłetwy (Hyphessobrycon pulchripinnis) – chów i rozród

Ta niewielka (dorasta do około 4 cm) rybka należąca do rodziny kąsaczowatych (Characidae) zwana jest także bystrzykiem cytrynowym, tetrą cytrynową lub po prostu cytrynką. Jej nazwa w jęz. angielskim brzmi zaś: Lemon Tetra. Najbardziej prawdopodobną (bo wciąż toczy się dyskusja w tej sprawie), pierwotną ojczyzną gatunku jest dolne dorzecze Amazonki, w tym dopływy Rio Curua do Sol, a także dolne i środkowe dorzecze Rio Tapajos. U bystrzyka pięknopłetwego nie tylko płetwy są atrakcyjnie, kontrastowo ubarwione (żółte i czarne rysunki), ale uwagę zwraca także rubinowo-czerwona (względnie pomarańczowo-czerwona) górna połowa tęczówki oka (pięknie opalizuje w świetle słonecznym). Miejscami półprzezroczyste ciało ryby jest bocznie spłaszczone i umiarkowanie krępe. Wyhodowano również odmianę albinotyczną. Czasami w handlu pojawia się także forma pomarańczowo-czerwona. Tu jednak nie można z całą pewnością stwierdzić, że jest to ten sam gatunek.

Cytrynki to ryby stadne, stąd powinno się utrzymywać je w grupie złożonej z co najmniej 6, a najlepiej kilkunastu osobników. Im będzie ich więcej, tym lepsze będzie samopoczucie i dobrostan ryb i mniejsza ich płochliwość. Są umiarkowanie ruchliwe (często „zawisają” w toni lub wśród roślinności dryfując i strzygąc od czasu do czasu płetwami) i mają łagodne, towarzyskie i spokojne usposobienie. Dlatego też doskonale nadają się do zbiornika zespołowego. Nigdy nie zauważyłem, aby kiedykolwiek atakowały, np. współmieszkańców o wydłużonych płetwach lub podgryzały miękkie, młode części roślin, jak sugerują niektórzy autorzy. Samce mogą oczywiście ze sobą konkurować o względy samic i miejsce w hierarchii grupy – prezentują wówczas pozy grożące, napinają płetwy i charakterystycznie uderzają (biją) w siebie z impetem. Niesnaski owe nie są jednak groźne dla zdrowia ryb, a tym bardziej życia. W większym stadzie bystrzyki uchodzą za prawdziwą ozdobą zbiornika, w którym zajmują głównie strefę środkową i przydenną. Znakomicie koegzystują ze skalarami, paletkami, małymi pielęgniczkami z AP i innymi kąsaczowatymi, zbrojnikami, kiryskami, drobnoustkami, piskorkami oraz wieloma innymi, spokojnymi gatunkami.

Bystrzyk pięknopłetwy to gatunek bardzo plastyczny pod względem zdolności przystosowawczych do zmiennych parametrów fizyko-chemicznych wody. Do chowu w zupełności wystarcza tu zwykła, wodociągowa (odstana), o twardość ogólnej do 18°n, odczynie kwaśnym do umiarkowanie zasadowego (pH 5,5-8,0) i temperaturze 23-25°C. Zbyt wysoka ciepłota wody utrzymywana przez długi czas skraca rybom życie, wydelikaca je i nie sprzyja ich ewentualnemu rozmnażaniu w przyszłości. Z drugiej jednak strony w chłodnej wodzie ubarwienie cytrynek blednie, a one same stają się mało ruchliwe, wręcz osowiałe. Podobne zachowanie obserwowałem u osobników przetrzymywanych w zbyt małym akwarium. W takich warunkach ryby zupełnie nie tworzą stada, a częściej przebywają w rozproszeniu, nierzadko pojedynczo.

Wystrój zbiornika jest bardzo ważny, gdyż od niego zależy prawidłowy behawior omawianych ryb. Przede wszystkim powinien być on dobrze zarośnięty różnorodną roślinnością, ale z pozostawieniem sporo wolnej przestrzeni do swobodnego pływania. Bystrzyki bardzo lubią miejsca ustronne, nieco przysłonięte, np. przez korzenie, zatopione gałęzie, łupiny kokosu, liście itp. Lustro wody powinno być częściowo przykryte przez roślinność pływającą, która tonowałaby zbyt silne oświetlenie. Barwy ryb podkreśla także ciemne podłoże – najlepiej drobny żwirek. Dla kilkunastu osobników trzeba przeznaczyć akwarium o pojemności co najmniej 80 l. Cytrynki są wszystkożerne a pokarm musi być jedynie dostosowany do wielkości ich otworu gębowego. U mnie ze szczególną ochotą pobierały zawsze drobny, markowy granulat dla ryb żyworodnych, kawałkowane rureczniki oraz zooplankton.

Dymorfizm płciowy jest dość słabo zaznaczony, a płeć najpewniej można ustalić u osobników dorosłych. Samiec jest nieco jaskrawiej ubarwiony i smuklejszy (przez co wydaje się też mniejszy). W oczy rzuca się zwłaszcza intensywniejszy, żółto-czarny kontrast na płetwach grzbietowej i odbytowej. W praktyce, przy odróżnianiu płci należy zwracać uwagę przede wszystkim na krawędź płetwy odbytowej, która u samca jest grubsza i intensywniej czarna, a przez to bardziej widoczna. Niemniej u cytrynek panuje określona hierarchia w stadzie i podległy samiec może w obecności dominanta prezentować ubarwienie typowe dla samicy. Dojrzała do rozrodu ikrzyca ma zdecydowanie bardziej wypukłą partię brzuszną.

Jako typowe kąsaczowate bystrzyki pięknopłetwe zupełnie nie opiekują się ikrą, którą w czasie tarła rozrzucają bezładnie wśród miękkolistnych roślin (gatunek fitofilny). Chętnie przy tym ją zjadają. Do spontanicznego tarła może dochodzić także w akwarium ogólnym, o ile nie jest ono przerybione i ma bogatą szatę roślinną. W tym czasie dominujący samiec jest najintensywniej ubarwiony. Może on także przejawiać zachowania terytorialne, dopuszczając na swój rewir dojrzałe do rozrodu samice. Częściej jednak ryby po prostu trą się w jakimkolwiek miejscu, które uznają za odpowiednie. Nie zaobserwowałem natomiast, aby tworzyły się jakieś bardziej sympatyzujące ze sobą pary, jak ma to miejsce u niektórych innych gatunków z tej rodziny, np. u zwinnika jarzeńca (Hemigrammus erythrozonus). Oczywiście, jeśli w zbiorniku będzie tylko pięć bystrzyków, w tym trzy samice, to może się zdarzyć, że dominant będzie preferował którąś bardziej niż inne. Jeśli bystrzyki są same w większym, obficie zarośniętym zbiorniku to niekiedy udaje się samoistny wychów kilku osobników młodocianych. Nie zdarza się to jednak często, gdyż mało kto utrzymuje cytrynki w akwarium gatunkowym i to jeszcze odpowiednio urządzonym. Osobiście bardzo do tego zachęcam, gdyż wówczas będziemy mogli obserwować prawdziwy behawior omawianych ryb.

Raczej nie polecam rozdzielania osobników rodzicielskich przed tarłem na 7-10 dni, jak to się niekiedy praktykuje u innych gatunków. Po osiągnięciu dojrzałości płciowej bystrzyki pięknopłetwe są bowiem w stałej praktycznie gotowości do rozrodu. Oczywiście tylko wówczas, gdy utrzymywane są w optymalnych warunkach środowiskowych, obejmujących także urozmaicone żywienie, zwłaszcza żywym pokarmem. Wówczas dojrzały mleczak może trzeć się z dojrzałą w danym momencie samicą okresowo nawet codziennie (wtedy jednak znacząco spada procent zapłodnionych jaj). Co ciekawe, zbadano, że samica może owulować co 4 dni i że średnio potrzeba 23 pojedynczych aktów płciowych, aby pozbyła się ona zapasu dojrzałej ikry. Niemniej w przeciętnym akwarium cytrynki mają dłuższe lub krótsze okresy wyciszenia płciowego. Obserwowałem także zbiorniki, w których ryby w ogóle nie podejmowały godów, nawet mimo wydawałoby się sprzyjających ku temu warunków. Przyczyn takiego stanu rzeczy może być wiele. Jedno jednak jest pewne, że najlepsze osobniki rodzicielskie to ryby wychowane przez nas samych lub zaprzyjaźnionego hodowcę amatora i od małego utrzymywane w chłodniejszej wodzie (19-23°C). Co prawda ryby są wtedy gorzej ubarwione, a nierzadko mniej ruchliwe, ale znacznie chętniej podchodzą potem do tarła w odpowiednich rzecz jasna warunkach środowiskowych.

Tarło najlepiej jest przeprowadzić w oddzielnym zbiorniku hodowlanym o pojemności 15-20 l, z rusztem ikrowym na dnie (lub warstwą szklanych kulek, a nawet sztucznej trawy) i rozłożonymi na nim kępami uprzednio odkażonych (najlepiej pochodzących ze zbiornika, w którym nie ma żadnych zwierząt) miękkolistnych roślin (idealne do tego celu są wszelkie mchy), bądź kłęby włóczki, przędzy. Także powierzchnia wody powinna być co najmniej w połowie przysłonięta przez roślinność pływającą (paprocie, limnobium, luźno unoszący się w toni rogatek lub wywłócznik). Woda powinna być w miarę miękka (do 6°n), lekko kwaśna (pH 6,2-6,5), odstana i idealnie przezroczysta, o temperaturze 26-27°C. Wystarcza mały filtr gąbkowy bez obudowy lub napędzany brzęczykiem, bądź tylko drewniana (lipowa) kostka napowietrzająca, dająca bardzo drobne bąbelki powietrza. Dobrze odkarmiona samica może złożyć ponad 200 jaj, choć zwykle jest ich kilkadziesiąt do co najwyżej stu kilkudziesięciu.

Tarło można przeprowadzać parami, haremowo (samiec x 2-4 samic) lub w grupach z przewagą samic. Do zbiornika hodowlanego tarlaki wpuszczamy późnym popołudniem. Tarło następuje zwykle już następnego dnia, rankiem zaraz po wschodzie słońca. Nie wszystkie jednak samice nadają się do tarła z uwagi na często występujące u nich zapieczenie ikry w jajnikach. Do tego niekorzystnego stanu dochodzi u omawianego gatunku wcale nierzadko (obserwacje własne). Wówczas ryba nie jest w stanie uwolnić do środowiska zewnętrznego jaj lub też składa niewielką ich liczbę. Do powyższej patologii doprowadza, m.in. zbyt długie rozdzielanie tarlaków przed tarłem (jeśli już, to moim zdaniem nie powinno ono trwać dłużej niż 4-5 dni). Osobiście nigdy nie obserwowałem u cytrynek samoistnego zrzucania ikry, stąd tendencja do jej „zapiekania się”, być może z tego właśnie powodu jest u nich częstsza.

Zarodki w jajach a także wylęg są wrażliwe na światło, stąd po tarle zbiornik hodowlany należy zaciemnić (niektórzy hodowcy robią to już na krótko przed tarłem lub na samym jego początku). Larwy wylęgają się po 24-36 godzinach i po kolejnych 5 dobach wylęg zaczyna pływać. Najlepszym pierwszym pokarmem dla narybku jest tzw. pył, czyli larwy oczlików, wrotki i pierwotniaki (wyhodowane wcześniej na pożywkach organicznych lub z preparatów handlowych). Naprzemiennie z pokarmem żywym można (od samego początku) podawać także karmę mrożoną (moina, wrotka, bosmina, potem oczlik) oraz suchą – markowe prestartery dla narybku ryb jajorodnych (np. typu fluid lub pyliste). Starszy narybek (8-10 dni) przyjmuje już najdrobniejsze larwy solowca, nicienie mikro. Trzytygodniowy zaś – starannie miażdżone i doskonale wcześniej przepłukane rureczniki, drobniutki zooplankton itp. Po miesiącu młode powinny mierzyć około 1 cm. Przez cały czas odchowu potomstwa konieczne jest dbanie o dobrą jakość wody. Przede wszystkim chodzi tu o regularne jej podmiany połączone z każdorazowym oczyszczaniem dna z wszelkich resztek organicznych. Do zbiornika z podrośniętym narybkiem dobrze jest też wpuścić kilka małych (około 1 cm) zbrojników lub ślimaków, które znakomicie pomogą nam w tym zadaniu. W miarę wzrostu, który jest nierównomierny, osobniki młodociane należy segregować pod względem wielkości (osobiście nie obserwowałem aktów kanibalizmu, ale … ) i przekładać do większych zbiorników odchowalni.

Więcej na temat omówionego gatunku można przeczytać w artykule Huberta Zientka pt. „Bystrzyk pięknopłetwy (Hyphessobrycon pulchripinnis) – chów i rozród w akwarium”, Magazyn Akwarium: 2022, 2 (192), s. 20-29.

Myszoskoczka okularowa, myszoskoczka Cheesmana (Gerbillus cheesmani)

Ten należący do podrodziny myszoskoczków i rodziny myszowatych (Muridae) gryzoń (Rodentia) w naturze zamieszkuje suche, piaszczyste, miejscami kamieniste, ubogie w roślinność równiny Półwyspu Arabskiego oraz Bliskiego Wschodu (po południowo-zachodni Iran). Nazwa gatunki w języku angielskim to: Cheesman’s Gerbil. Został on odkryty przez angielskiego wojskowego, badacza i ornitologa Roberta E. Cheesmana (1878-1962). Jego zaś rodak, zoolog Oldfield Thomas (1858-1920) dokonał pierwszego opisu naukowego ssaka w 1919 roku. Pod względem ochrony jest on obecnie określany jako takson najmniejszej troski. Dożywa do około 4 lat. Gerbila okularowa jest często mylona z myszoskoczką jasną (Gerbillus perpallidus), myszoskoczką synajską (Gerbillus floweri), pochodzącymi z północnego Egiptu (przez jednych badaczy uznawane za odrębne gatunki, a przez innych za podgatunki) lub też z myszoskoczką małą (Gerbillus gerbillus) z północnej Afryki. Ponadto w obrocie handlowym istnieje cała masa rozmaitych krzyżówek, stąd czysty gatunek jest dziś praktycznie trudno dostępny.

Charakterystyczne cechy wyglądu zewnętrznego ssaka to, m.in.: piaskowo-brązowo-pomarańczowe ubarwienie miękkiej, jedwabistej i gęstej okrywy włosowej (pozwala w naturze dobrze wtopić się w otoczenie) z dużo jaśniejszym, białym, względnie biało-kremowym podbrzuszem (umożliwia odbijanie ciepła emitowanego przez nagrzane podłoże. W podobnym kolorze jest także część twarzoczaszki, szczególnie nad oczami, za uszami i po bokach oraz od spodu pyszczka), duże, dość wypukłe, czarne oczy (zapewniają dobre widzenie w nocy), sterczące, całkiem spore, bezwłose, cieliste uszy, jasno owłosione podeszwy stóp (dzięki nim możliwe jest bieganie po gorącym piachu), dość wąski pyszczek z długimi włosami czuciowymi (wibrysami) oraz długi (pomaga zachować równowagę ciała, np. w czasie ucieczki), nieowłosiony ogon (może być zakończony małym pędzelkiem z nielicznych włosów). Myszoskoczka okularowa osiąga masę ciała rzędu 35-50 g i dorasta przeciętnie do niewiele ponad 20 cm z czego na ogon przypada sporo ponad połowa.

Gryzoń ma doskonały słuch – wyłapuje dźwięki o bardzo niskiej częstotliwości. Potrafi skakać i dość szybko biegać (kończyny miedniczne są dobrze umięśnione). Prowadzi głównie nocny tryb życia, ale w odpowiednio urządzonym terrarium wykazuje okresowo mniejszą lub większą aktywność także za dnia. Są to ssaki stadne, bardzo towarzyskie, niezwykle ciekawskie i mało płochliwe, a co więcej bardzo ufne, przyjazne i łagodne wobec człowieka (łatwo się oswajają, można je głaskać, brać na ręce itp.). Są bardzo czyste, uwielbiają kąpiele w drobnym pyle piaskowym (jak szynszyle). Z uwagi na swe pochodzenie należą do taksonów dość ciepłolubnych, ale w normalnych warunkach domowych nie wymagają zwykle dogrzewania. Nie zapadają w sen zimowy. Nie zauważyłem, aby myszoskoczki jakoś szczególnie mocno zgryzały przedmioty wyposażenia klatki/terrarium, ani nadmiernie gromadziły pokarmu w kryjówkach (co obserwowane jest często w naturze). Z upodobaniem natomiast przekopują ściółkę, zwłaszcza gdy jest ona grubsza (8-10 cm). W naturze kopią płytsze lub głębsze (na kilkadziesiąt cm) nory, często rozgałęzione (kolonie), w których spędzają upały dnia, a nocą wychodzą na żer. Po schronieniu się pod ziemią wejście (może ich być 3-5 z czego zwykle 1 lub 2 są używane na co dzień) do nory jest zasypywane piaskiem w celu ochrony przed drapieżnikami oraz stratami wilgoci.

Najlepiej sprawdza się utrzymanie gerbili systemem haremowym, choć można także trzymać je parami lub w grupach rodzinnych, nigdy zaś pojedynczo. Są bardzo odporne na brak wody, której na każde 50 g masy ciała zużywają dziennie jedynie około 2,5 ml. Są w stanie wykorzystać wodę wyłącznie z porannej rosy i bardzo oszczędnie nią gospodarować – z przewody pokarmowego maksymalnie odsączana jest woda. W wyniku tego odchody są suche (odwodnione), a mocz skąpy i zagęszczony, rzadko przy tym oddawany (pojedyncza mikcja to dosłownie kilka kropel). Dzięki temu omawiane gryzonie nie wydzielają tak dużo nieprzyjemnego zapachu, jak np. myszy, szczury lub chomiki. Jest to niewątpliwie ich dużą zaletą przy chowie w domu/mieszkaniu.

Gerbile można utrzymywać w metalowej klatce o rozstawie prętów 1,5 cm, terrarium lub pustym akwarium szczelnie przykrytym drobną siatką. Pomieszczenie dla pary powinno mieć wymiary co najmniej 70×30×40 cm. Należy wyposażyć je w rozmaite kryjówki (np. mały domek ze sklejki o wymiarach 20×15×15 cm, wyszczerbiona doniczka, łupiny kokosu, rurki z PCW lub korka, gałęzie, drabinki, tunele, kołowrotek o litych ścianach itp. Ściółka powinna mieć grubość minimum 8 cm. Co 2-3 dni, na kilkadziesiąt minut udostępniamy gryzoniom naczynie ze specjalnym piaskiem/pyłem do kąpieli (np. małą kulę akwarystyczną). Można też bardziej naturalistycznie urządzić pomieszczenie, aby jego wystrój przypominał np. suchy step – z grubą warstwą piasku zmieszanego z torfem i odpylonymi trocinami, kilkoma kamieniami i korzeniami, wiechciami suchych traw, turzyc, trzciny itp. Generalnie grupa myszoskoczek współżyje ze sobą bardzo zgodnie. Rzadko zdarzają się niesnaski (w tym gonienie i podgryzanie się) pomiędzy osobnikami, zwłaszcza samcami zamieszkującymi w tym samym pomieszczeniu. Dochodzi do nich szczególnie wówczas, gdy zwierzęta utrzymywane są w zbyt dużym zagęszczeniu.

Jest to gatunek wszystkożerny ze znaczną przewagą w diecie karmy roślinnej. Oprócz typowych mieszanek i granulatów dla gryzoni roślinożernych, siana i suszy gryzoniom podajemy od czasu do czasu karmę pochodzenia zwierzęcego, np. odrobinę twarogu lub jaja ugotowanego na twardo, owady karmowe, suchy granulat dla psów i/lub kotów. Dość niechętnie natomiast zjadane są zielonki i owoce, które podajemy najwyżej co kilka dni i w małych ilościach. Zdecydowanie bardziej preferowane są warzywa (marchew, burak itp.), ale również w małych ilościach. Nieprawidłowo żywione myszoskoczki, zwłaszcza dietą wysokokaloryczną, łatwo się otłuszczają. Wówczas nierzadko dochodzi do zaburzeń płodności oraz do groźnego dla zdrowia i życia zwierząt stłuszczenia wątroby.

U samca odległość między odbytem i ujściem cewki moczowej jest znacznie większa. Dobrze widoczne są także jądra w worku mosznowym u osobnika dorosłego. Dojrzała samica jest zwykle nieco masywniejsza. Dojrzałość płciową gerbile osiągają w wieku 14–15 tygodni, ale do rozrodu należy przeznaczać osobniki co najmniej 4-5-miesięczne.

Samica ma ruję kilka razy w roku (gatunek poliestryczny). Ciąża trwa około 21 dni. W miocie rodzi się zwykle 3–5, rzadziej 6-8 młodych. Masa ciała noworodka wynosi niewiele ponad 2 g. Są to typowe gniazdowniki – rodzą się nagie, ślepe, głuche i bezradne. Młode zaczynają widzieć po mniej więcej 15 dniach. W opiece nad nimi może pomagać także starsze rodzeństwo. Odsadzamy je po 3–4 tygodniach. Niekiedy, choć rzadko, zdarzają się przypadki kanibalizmu lub porzucania potomstwa. Spowodowane są one najczęściej nadmiernym ingerowaniem ze strony hodowcy (częste sprawdzanie gniazda, branie noworodków w ręce, przekładanie itp.).

Z uwagi na wspomnianą łagodność celem przeniesienia zwierzęta można łatwo podebrać od dołu obiema rękami i przykryć od góry kciukami. Można także delikatnie chwycić palcami jednej ręki za skórę na karku. Wreszcie możliwe jest trzymanie ich na otwartej dłoni i delikatne przytrzymywanie palcami drugiej ręki za nasadę ogona. Nigdy nie łapiemy myszoskoczków bezpośrednio za ogon, gdyż mają one zdolność do zrzucania z niego skóry w odruchu obronnym. Na odsłoniętych tkankach nierzadko powstają wówczas rany, które łatwo mogą ulec zakażeniu. Bywa, że dochodzi do naderwania połączeń więzadłowych kręgów ogonowych, co kończy się interwencją weterynaryjną i bywa, że konieczna jest amputacja ogona.






					

Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis) i nie tylko, cz. II. Rozród

Do przeprowadzenia tarła wystarcza zbiornik o pojemności 30-40 l. Napełniamy go odstaną wodą wodociągową (względnie przegotowaną) do wysokości 15-20 cm. Na przystąpienie tarlaków do rozrodu stymulująco działa już samo ich odosobnienie oraz świeża woda, często nawet bez podwyższania jej temperatury (optymalnie powinna ona wynosić 25-27°C). Samica musi mieć zapewnione jakieś kryjówki w postaci kępy roślin, korzenia itp., a w razie ataku ze strony samca i realnego zagrożenia jej zdrowia i życia – być czym prędzej odłowiona ze zbiornika tarliskowego.

Więcej o wielkopłetwach pisałem wcześniej tu:

Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis) i nie tylko, cz. I. Chów
Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis). O chowie i rozrodzie c.d.
Wielkopłetw czarny (Macropodus spechti)
Wielkopłetw wspaniały (Macropodus opercularis). Rozród
Macropodus opercularis odmiana czerwona