O astryldach trzcinowych pisałem już tu:
http://www.multihobby.net/astryd-trzcinowy-bathilda-ruficauda/
oraz tu:
http://www.multihobby.net/astryld-trzcinowy-neochmia-ruficauda-chow-i-rozmnazanie/
Jest to gatunek dobrze znany szerokiemu gronu miłośników ptaków egzotycznych. O ile jednak jego chów jest mało problematyczny, o tyle rozmnażanie nie zawsze się udaje. W niniejszym wpisie postanowiłem przedstawić Państwu ikonografię przedstawiającą rozwój piskląt i napisać nieco swoich praktycznych uwag odnośnie przebiegu lęgów u krasnogonków oliwkowych.
Rozmnażanie omawianego gatunku generalnie nie jest trudne, ale powodzenie lęgu zależy w dużej mierze od dobrania się pary rodzicielskiej. Najlepiej jeśli ptaki złączą się w nią samoistnie, czyli wyłoni się ona spośród grupy, niespokrewnionych ze sobą, młodych (najlepiej rocznych) osobników. Pary zestawiane przez hodowców są niekiedy zgodne i dobrze odchowują młode, częściej jednak zdarza się, że marnują lęgi lub w ogóle do nich nie przystępują. W celach hodowlanych ptaki należy utrzymywać dobranymi parami, przy czym każda powinna mieć zapewnione oddzielne pomieszczenie. To najlepszy sposób na dochowanie się potomstwa. Pary wpuszczone do jednej woliery (zwłaszcza dwie) często są wobec siebie agresywne, przeszkadzają sobie w lęgach, podkradają materiał do budowy gniazda itp.
Astryldy trzcinowe to także ptaki dość kapryśne w rozrodzie. Niepowodzenia na tym polu zdarzają się wcale nierzadko. Szczególnie często ma miejsce składanie jaj niezapłodnionych. Bywa, że rodzice nie chcą ich wysiadywać lub inkubują, ale nie karmią z kolei młodych. Wyrzucanie piskląt z gniazda zdarza się raczej rzadko. Obserwuję także, że niektóre pary, nie wiedzieć czemu, mają dłuższe przerwy w lęgach – jedne tygodniami budują gniazdo, parokrotnie zmieniając miejsce na nie. Widać, że coś im przeszkadza, nie niosą jaj, choć się parzą. Inne znowu wiją gniazdo szybko, ale tygodniami w nim przesiadują „na sucho”, czyli bez jaj lub też samica znosi jedno lub dwa, najczęściej niezapłodnione.
Niektóre osobniki są tak płochliwe, że gdy tylko opiekun zbliża się do klatki/woliery natychmiast wylatują z gniazda. W czasie letnich upałów rodzice mogą w pewnym momencie zaniechać wysiadywania jaj (tak było w tym roku u mojego kolegi, gdy temperatura powietrza w pomieszczeniu pod dachem sięgała niemal 40ºC). Hodowca powinien zapewnić swoim podopiecznym, oprócz oczywiście urozmaiconej diety, przede wszystkim ciszę i spokój. Problemy z lęgami mogą występować szczególnie u osobników wychowanych przez mewki japońskie, stąd należy tego procederu wystrzegać się w hodowli.
A teraz przykłady z własnej praktyki. Para lęgowa mojego znajomego, która wcześniej odchowywała bez problemu młode, w tym sezonie ani razu nie zagniazdowała. Ptaki mają zapewnione takie same warunki utrzymania. Hodowca bezskutecznie dwoił się i troił, aby pobudzić je do lęgów. Dogadzał im pod względem różnorodności diety, wystroju pomieszczenia, odpowiedniego zimowania itp. Są to osobniki w wieku 4 lat, czyli jak na omawiany gatunek, dość jeszcze młode. Wydawałoby się, że lęgi pójdą bezproblemowo, a tymczasem „trzciniaki” zupełnie nie były nimi zainteresowane. Być może powodem tego stanu rzeczy było zbytnie wyeksploatowanie pary w poprzednim sezonie (3 lęgi), choć przy odpowiednio długim spoczynku zimowym nie powinno to, moim zdaniem, mieć większego wpływu, ale ….
Młoda samica od innej znowu pary była tak zajęta składaniem kolejnych jaj, że w ogóle ich nie wysiadywała. Nie pomagała nawet dieta uboga w białko. Inna z kolei złożyła tylko jedno jaja, po czym się napuszyła i padła. Kolejna toczyła utarczki z samcem i widać było, że ptaki nie mają się ku sobie, stąd i z lęgów były nici. Ja z kolei miałem w to lato więcej szczęścia. Para ofiarowana mi przez kolegę jako lęgowa została wpuszczona do woliery w połowie maja. Ptaki wcale nie miały ochoty na lęgi. Nie zaglądały do żadnej budki, koszyczka, ani też nie budowały własnego gniazda, co w wolierze często ma miejsce. Dopiero w lipcu zawiesiłem im ażurowe gniazdko dla kanarków i wypełniłem je czubatą kopką z włókna kokosowego, siana, mchu itp.
Ptaki od razu się nim zainteresowały. Samiec zaczął nosić na gniazdo cienkie łodyżki traw i dzikich pnączy (najbardziej preferowane były te świeże, jeszcze zielone, podczas gdy suche, wypłowiałe na słońcu ptaki wyraźnie ignorowały). Wkrótce zbudowały niemałą kopułkę (patrz zdjęcie), która miała wejście od góry. Jedynym dla mnie mankamentem była niemożność zajrzenia do gniazda, które wisiało w odległym rogu woliery, u samego jej szczytu. Niemniej pewnego dnia używając lusterka na teleskopowym wysięgniku spostrzegłem pod nieobecność rodziców, że w gnieździe samica zniosła 5 jaj.
Wylęgły się z nich i odchowały trzy młode. Moje obawy sięgały zenitu w czasie tegorocznej afrykańskiej fali sierpniowych upałów. Niejednokrotnie bowiem słyszałem od innych hodowców, że ich pisklęta (różnych gatunków), które wylęgły się w koszyczku lęgowym lub budce zawieszonej pod blaszanym dachem woliery zginęły z przegrzania. Nad gniazdem położyłem więc płytę ze styropianu, polewałem dach wodą, nie przycinałem w tym miejscu winorośli itp. Obeszło się na szczęście bez strat 🙂
Z podlotami jest pewien poważny problem. Częstokroć po wylocie z gniazda w wolierze są płochliwe i tak zdezorientowane, że spłoszone mogą porozbijać się o siatkę lub nawet utopić w naczyniu na wodę (należy je osłonić, wstawić w środek kamień, szklankę itp.). Największym jednak wrogiem młodych jest spadek temperatury powietrza w nocy. Jeśli zanocują na podłodze woliery, a zdarza się to bardzo często, to niechybnie zginą z wyziębienia. W tym czasie dobrze jest zatem, o ile aura nam nie sprzyja, osłonić dodatkowo wolierę przed wiatrem i deszczem. A zatem, dobry hodowca musi wiele rzeczy przewidywać, aby uniknąć potem przykrych rozczarowań.